Agnieszka Tołłoczko-Wróbel: Dzieci zdecydowały, że jestem kobietą sukcesu

2023-12-26 16:00:00(ost. akt: 2023-12-19 13:50:04)
Agnieszka Tołłoczko

Agnieszka Tołłoczko

Autor zdjęcia: Monika Dulska

Gdy poprosiła mnie pani o wywiad z kobietą sukcesu, zastanawiałam się, czy ja nią jestem. I wtedy dzieci zdecydowały, że tak jestem. Ja sama nie uważam siebie za kobietę sukcesu. To po prostu życie tak zdecydowało. Musiałam w pewnym momencie przyjąć na siebie rolę mężczyzny — mówi Agnieszka Tołłoczko.
Agnieszka Tołłoczko-Wróbel mieszka w niewielkiej wsi w powiecie nidzickim - Szkotowo, gdzie prowadzi duże gospodarstwo rolne. Nie żałuje swojej decyzji, bo właśnie na wsi odnalazła swoją pasję do ziemi. Nie żałuje, bo osiągnęła sukces w swojej branży, w swoim zawodzie, w swoim domu, w swojej rodzinie.
— Moim sukcesem jest przede wszystkim to, że poradziłam sobie z lękiem, z trudnościami, że radzę sobie z klęskami żywiołowymi, z trudnymi sprawami w prowadzeniu gospodarstwa rolnego. Nie czuję się lepsza od innych.

Po prostu tak ułożyło się moje życie. Sukcesem jest także to, że jestem otwarta, rozmawiam z ludźmi, jestem szczera. Patrzę na drugiego człowieka ze swojej perspektywy. Staram się nikogo nie oceniać po wyglądzie, a głębiej, podczas rozmów, zaglądać w jego sytuację, trudności. Ważny jest dla mnie człowiek — zapewnia pani Agnieszka.

Uważa, że każda kobieta może osiągnąć sukces, nawet w męskim zawodzie, jakim jest rolnictwo. — Ja jestem tego przykładem. Rolnictwo to branża typowo męska. To oni najczęściej w sukcesji brali udział. Ojciec dziedziczył ziemię po dziadku, syn po ojcu. Kobiety na wsi zajmowały się raczej pracą w domu, ogródku, zajmowały się dziećmi — mówi.

Ale życie postawiło ją w zupełnie innej sytuacji. Agnieszka urodziła się w Olsztynie. Została zootechnikiem, informatykiem. Każdą wolną chwilę spędzała u ojca, pod Nidzicą, który najpierw był dyrektorem dużego PGR-u, potem został jego dzierżawcą, w końcu właścicielem.

— Niestety, nie miał syna. To ja miałam się urodzić jako chłopiec. Nawet przez długi czas nazywali mnie Agnieszek. I to właśnie mnie tata zdecydował się przekazać gospodarstwo. Przekazując mi gospodarstwo, nie był pewien czy sobie poradzę, więc bardziej patrzył na mojego partnera, który był rolnikiem i mówił: poradzicie sobie — wspomina.

I dodaje, że życie jest pełne niespodzianek, pisze swój własny scenariusz i z planu ojca trochę zadrwiło. — Ja zostałam sama z dwoma gospodarstwami. Nagle sama, mając czwórkę dzieci, musiałam się zmierzyć z trudnymi decyzjami. Co dalej? Zostałam z bardzo dużymi obciążeniami finansowymi, kredytami, gospodarstwem, które nie przynosiło zbyt wielkich zysków, przede wszystkim z powodu słabej klasy gleby, bardzo niską bonitacją. Także z wieloma innymi problemami, które starałam się rozwiązywać z pomocą Pana Boga, bo sama nie byłabym w stanie poradzić sobie ze wszystkim — mówi.

Pani Agnieszka podkreśla, że Bóg pełni w jej życiu ogromną rolę i to dzięki niemu bardzo mocno stąpa po ziemi. Zawsze prosi go o pomoc, o prowadzenie jej. I jak zapewnia, taką pomoc otrzymuje. — Wiele razy jej doświadczyłam. Mimo wielkiej suszy, gospodarstwo przetrwało, nadal funkcjonuje. To Pan Bóg nie pozwolił mi się poddać, załamać, okazać słabość, a wręcz przeciwnie, w tych trudnych sytuacjach razem z nim stawałam do walki. I im większe kłopoty, wyzwania, problemy, tym większą mam siłę i udaje mi się znaleźć nietuzinkowe rozwiązania. I dzięki Bogu mi się to udaje — zapewnia.

Zawód rolniczki to bardzo stresujące zajęcie, bo ponad 90% powodzenia zależy od pogody, rynku zbytu, sytuacji zewnętrznych. Rolnik w niewielkim stopniu ma wpływ na sytuację biznesu rolniczego.
Pani Agnieszka prowadzi duże przedsiębiorstwo, w którym zatrudnia ludzi, które ma dywersyfikację upraw, sprzedaży i różnych odbiorców. Zajmuje się produkcją materiału sadzeniowego ziemniaka. — To bardzo trudna uprawa i wymagająca dużych nakładów finansowych na maszyny. Wymaga także dużej wiedzy i specjalnego nadzoru. Najważniejsze jest to, żeby wyprodukować zdrowy, czysty materiał sadzeniakowy. Powinien być tak dobry, aby odbiorca, który wejdzie w reprodukcję, w następnym roku też z niego skorzystał. To jest, jak mówi, jej sukces zawodowy.

Ale według pani Agnieszki, jej największym sukcesem jest to, że sama wychowała czwórkę dzieci. Są one wykształcone, nadal się kształcą, a przede wszystkim to, że zaszczepiła w nich miłość do rolnictwa, tak jak zrobił to jej tata. — I ta sukcesja idzie dalej. Łza mi się w oku kręci, gdy pomyślę, że nasza praca z tatą nadal się kręci, nie poszła na marne, bo kolejne pokolenie chętnie ze mną współpracuje i bardzo interesuje się tym, co robimy. Cieszę się, że każde z nich na pewno będzie uprawiać ziemniaki.

Czemu to zawdzięcza? — To moja siła wewnętrzna, odwaga spowodowały, że się nie poddałam. Mogłam powiedzieć nie, nie dam rady, nie będę się zmagała ze stresem, z trudnościami, nie będę walczyła z wiatrakami, trudnościami pogodowymi. A jednak powiedziałam tak. Postawiłam sobie cel, że gospodarstwo utrzymam, że będę spłacała kredyty, długi — mówi.
Jej najtrudniejszą decyzją była inwestycja w nowe maszyny. Trzeba było wymienić cały park maszynowy.

— Pierwsze zakupy to była bardzo trudna decyzja i wielka odwaga. Z wnuczką na rękach negocjowałam zakup maszyn za kilka milionów złotych. Były one potrzebne, żeby produkować ziemniaki. Do tej pory spłacam kredyt — mówi.
Rolnik nie może się cofać, musi stosować nowe technologie. Musi iść małymi kroczkami do przodu i musi się uczyć. — Ja jeżdżę na wszystkie targi rolnicze, żeby poznać nowości, dokształcam się. W Hanowerze, na największych targach na świecie o rolniczej tematyce, gdzie było 2700 wystawców, zobaczyłam wielkie billboardy z moim zdjęciem i nazwiskiem, jako jednego z najlepszych farmerów na świecie. To naprawdę było coś wielkiego zobaczyć polskiego rolnika, Polkę z Mazur — mówi pani Agnieszka.

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

fot. Monika Dulska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5