Wiersze Emilii Konwerskiej z Nidzicy przetłumaczone na ukraiński

2024-02-04 16:00:00(ost. akt: 2024-02-01 09:46:55)
Emilia Konwerska

Emilia Konwerska

Autor zdjęcia: arch. prywatne

Emilia Konwerska pochodzi z Nidzicy, przez lata była kuratorką w olsztyńskiej Galerii Dobro. Dziś pracuje we wrocławskim wydawnictwie, a tomik jej wierszy właśnie przetłumaczono na język ukraiński.
— Dużo podróżujesz. Czy jest to związane z twoją obecną pracą zawodową i literaturą?
— Podróżuję głównie dla przyjemności, albo z ciekawości, prywatnie, ale rzeczywiście jeden z wyjazdów do Norwegii był związany z literaturą. Otrzymałam zaproszenie od dwóch Polek, które animują życie kulturalne, bym poprowadziła jedno ze spotkań w Oslo. Mogę więc powiedzieć, że tak, takie rzeczy czasem się wydarzają. Teraz planujemy spotkanie wokół mojej nowej książki na Svalbardzie, to już koło podbiegunowe. Myślę, że będzie to niesamowite doświadczenie.

— Twoja książka „112” ukazała się właśnie w Ukrainie, a odpowiedzialny za to jest Jurij Zawadski, wydawca i poeta oraz Anna Zotova, która przetłumaczyła wszystkie wiersze.
— Tak, wiąże się z tym dużo wzruszających historii, bo na przykład mam taki wiersz, którego tytuł brzmi "Sto milionów ton bomb", dotyczy uczucia ulgi, ale tam jest odbierany zupełnie inaczej, Anna Zotova powiedziała, że kojarzy się z alarmami, które co chwilę słychać w Kijowie i innych częściach Ukrainy.

— Jak doszło do spotkania z twoim wydawcą – Jurijem Zawadskim?
— Poznaliśmy się w czasie wydarzenia organizowanego przez Wydawnictwo Ha!art, które odbyło się w agroturystyce Jasielówka. Tak na marginesie prowadzi ją autor – Sławomir Shuty. Wtedy nie wiedziałam nawet, że Jurij jest wydawcą, kojarzyłam go przede wszystkim jako poetę. I to właśnie on poprowadził moje pierwsze spotkanie autorskie w Jaśliskach, w miasteczku, w którym powstawały zdjęcia do filmu „Boże Ciało”. Prawie nikogo na tym spotkaniu nie było. Potem widzieliśmy się ponownie w trakcie Festiwalu Parzybroda. Wtedy stwierdził, że moich wierszy nie da się przetłumaczyć. I po latach, zupełnie niespodziewanie napisał do mnie, że znalazł tłumaczkę, która uwielbia moje wiersze, że już je tłumaczy i wydajemy. Książka już jest, mam ją w domu, wygląda pięknie i uczę się ją czytać.

— Okazuje się, że świat literacki łączy wiele osób.
— Ja jestem w ogóle nietypowym i ciekawym przypadkiem, bo bardzo późno debiutowałam. Większość osób pisze w młodości, ja przez lata pisałam teksty krytyczne, publikowałam w ogólnopolskich mediach, a wiersze zaczęłam pisać w wieku 35 lat i bardzo szybko, bo rok później, wydałam pierwszą książkę. To był dla mnie zupełnie nowy świat. "112", moja pierwsza książka, nominowana między innymi do Nagrody Literackiej Gdyni. W ubiegłym roku ukazała się moja druga książka - "Ostatni i pierwszy kajman".

— Dziś pracujesz w wydawnictwie. Czym się zajmujesz?
— Skończyłam filologię polską, obroniłam doktorat z literaturoznawstwa. Przez lata pisałam recenzje książek i wiele innych tekstów, więc praca w literaturze była mi bliska. Praca w wydawnictwie ma zupełnie inną specyfikę, ale łączy moje doświadczenia. Tworzę treści o wydawanych książkach, newslettery, prowadzę media społecznościowe. Moja umiejętność pisania jest tutaj niezwykle użyteczna.

— Tobie udało się połączyć pasję do pisania i literatury.
— Moja praca w tym momencie kręci się wokół książek, z moimi koleżankami i kolegami z pracy wymyśliliśmy sobie podcast „Bełkot literacki”, gdzie co miesiąc rozmawiamy o wybranej przez nas publikacji. Okazało się, że cieszy się popularnością, a ludzie naprawdę lubią nas słuchać. Mamy też cykl wydarzeń we współpracy z Kinem Nowe Horyzonty, podczas którego pokazujemy filmy na podstawie książek i rozmawiamy o nich. W tym momencie zajmuję się książkami praktycznie przez cały czas.

— Obecnie mieszkasz we Wrocławiu. Polubiłaś to miasto?
— To już nie jest Wrocław z moich wycieczek i samych przyjemności. To jest Wrocław, w którym o siódmej rano wychodzisz z domu, wsiadasz do tramwaju, który się spóźnia albo nagle zmienia trasę i jednak nie jedzie w kierunku twojej pracy (śmiech). Lubię Wrocław, bo wciąż powstaje tutaj mnóstwo nowych inicjatyw kulturalnych i to jest fascynujące. Po latach mieszkania w Olsztynie znałam na pamięć wszystkie ulice. We Wrocławiu sytuacja się powtarza, mam już swoje trasy, te same sklepy, rutynę, ale wciąż wiele rzeczy potrafi mnie zaskoczyć. Cały czas odkrywam to miasto. Brakuje mi jednak lasów i jezior, kontaktu z naturą, bo w Olsztynie mieszkałam tuż przy Lesie Miejskim. Sama się zdziwiłam, jak bardzo za tym tęsknię.

— Pochodzisz z Nidzicy. Wracasz do rodzinnego miasta?
— Tak, i jestem tutaj dość często, bo w Nidzicy mieszka moja mama. Choć wyprowadziłam się mając 19 lat, nadal mam do niej sentyment. Tutaj dorastałam, skończyłam liceum.

— Ale nie jest tak, że to miejsce cię ukształtowało?
— Nawet wczoraj pomyślałam sobie, że niedługo będę mieć 40 lat, a wracają do mnie wątki z dzieciństwa, te same fascynacje. Teraz na przykład na nowo czytam baśnie. Jak byłam dzieckiem, to w "Świecie wiedzy" zobaczyłam obraz „Saturn pożerający własne dzieci”, którego autorem jest Francisco Goya. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Teraz Goya znów jest jednym z moich ulubionych malarzy. Z Nidzicy pochodzi też Julek Płoski, który robi karierę w muzyce elektronicznej. Jak się poznaliśmy, to okazało się, że w Nidzicy mieszkaliśmy na tej samej ulicy. Czasem w święta umawiamy się na spacerki.

— Jakie masz teraz plany?
— Pracuję nad opowiadaniami, które znajdą się z zbiorze pt. „Rzeczy robione specjalnie”. Mam nadzieję, że prace nad nimi zakończę jeszcze w tym roku.

Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

Obrazek w tresci


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5