Robert Bryl: Poczułem się jak w filmie

2024-02-18 16:00:00(ost. akt: 2024-02-16 14:30:23)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Robert Bryl pracuje w Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Nidzicy. Kilka dni temu poleciał do USA z ekipą z Nidzicy. To jego 8. wyjazd do kraju, który zauroczył go od pierwszego wejrzenia. — Kiedy pierwszy raz wysiadłem w Orlando - poczułem się jak w filmie — wspomina.
Miłość Roberta do Stanów Zjednoczonych zaczęła się od przyjazdu jego kuzyna do Polski.

— Mój chrzestny mieszka na Florydzie. Jest byłym więźniem politycznym, internowanym w stanie wojennym. Kiedy wyszedł, w latach 80., milicja odprowadziła go do samolotu, zabrali paszport i wyleciał do USA. Jego syn urodził się już w Stanach Zjednoczonych. Do Polski po raz pierwszy przyjechał kilka lat temu, po ślubie, na miesiąc miodowy. Wtedy widzieliśmy się pierwszy raz w życiu. Zaprosił mnie na rewizytę i rok później poleciałem do niego. Tak mi się spodobało, że teraz jestem w USA co roku — wspomina Robert.

Kuzyn Roberta nie chodził do przedszkola. Kiedy poszedł do I klasy szkoły podstawowej musiał brać korepetycje z angielskiego, bo okazało się, że lepiej mówi po polsku. Do dziś Amerykanie wyczuwają jego polski akcent. Wujek Roberta do Polski przyleciał dopiero 3 lata temu na 40-lecie strajków w kopalni Szczygłowice. Od tamtej pory przylatuje co rok i wspólnie z chrześniakiem jeżdżą na Śląsk.

Natomiast w USA razem jeżdżą na mecze hokeja, koszykówki czy piłki nożnej. Cała rodzina to bowiem sportowi fanatycy.
Pierwszą wizytę w USA Robert podsumowuje krótko: ,,poczułem się, jak w filmie".

— Wychowałem się w latach 80., mieliśmy jeden program, na którym w kółko leciał Winnetou i Bonanza. Kiedy po raz pierwszy wysiadłem na lotniku w Orlando i zobaczyłem policjantów w zielonych mundurach i oficerkach którzy stali na lotnisku, do tego szeryfa na motocyklu, naprawdę poczułem się, jak w filmie. Do tego pogoda, 25 stopni w lutym, ludzie chodzący w klapkach, na krótki rękaw, plus widoki jak z westernów. Naprawdę niesamowity klimat — wspomina Robert.
Jako strażakowi, Robertowi łatwej było otrzymać wizę turystyczną. Od tamtej pory lata do USA co roku. Miał tylko przerwę w czasie pandemii.

— Miałem przerwę w czasie covidu i raz zjechałem tydzień wcześniej, musiałem uciekać rządowym samolotem, kiedy rozpoczęła się pandemia. Było ryzyko, że utknę na pół roku, miałem bilet kupiony na Bahamy, a okazało się, że kto wówczas tam pojechał, siedział nawet rok. Z powodu pandemii nie chcieli ich wypuścić. Miałem fart, bo poleciałem jednak z Miami, co prawda 2000 zł w plecy, ale przynajmniej wróciłem. Z Nowego Jorku i Chicago nie było już miejsc — wspomina.
Jak podkreśla, Floryda nie jest duża, wystarczą 2 tygodnie, żeby ją zwiedzić.

— Postanowiłem zwiedzić całe Stany Zjednoczone. Tak się złożyło, że mam kolegę, z którym razem graliśmy w piłkę nożną, najpierw w Stomilu Olsztyn, później w Olimpii Olsztynek i jemu też włączyła się "żyłka podróżnika". Dwukrotnie w Nowym Jorku biegł maraton. Po ukończonym biegu złożyłem mu gratulacje, i tak od słowa do słowa podzieliłem się z nim swoim planem. Kolega dla tej podróży zrezygnował z kolejnego maratonu — mówi Robert.
Samochód wypożyczyli w Miami i w 21 dni zrobili 10 000 kilometrów, przejeżdżając przez 11 stanów.

— Jechaliśmy południem, przy Zatoce Meksykańskiej, potem zwiedzaliśmy kaniony po Monument Valley. Las Vegas, San Francisco, Los Angeles. Największe wrażenie zrobiły na mnie mustangi na prerii, od razu poczułem się jak w westernie - potężna przestrzeń, góry w oddali i stado biegnących koni. Kiedy jechaliśmy do Wielkiego Kanionu stały tak sobie na skałach — wspomina Robert. — W USA nie jest tanio. Jak jechaliśmy z kolegą kupiliśmy sobie kuchenkę gazową, garnek, czajnik i gotowaliśmy. Mieszkaliśmy w motelach, rano gotowaliśmy jajka, zupę, do tego truskawki z Kalifornii i pomarańcze z Florydy. Cztery dni mieszkaliśmy w Chinatown - dzielnicy, która nigdy nie śpi. Naprawdę fajna przygoda — przekonuje.

I dodaje: — W zeszłym roku jechałem z Teksasu do Kolorado, byliśmy na Złotych Piaskach, gdzie nagrywano film Transformers, w klapkach, koszulki na krótki rękaw. Wieczorem dojechaliśmy do Kolorado, a tam śnieg. Jechaliśmy po prerii przez Nowy Meksyk, gdzie praktycznie nie było żadnych miejscowości, domów, tylko mustangi, bizony, świstaki. Bez niczego, bez internetu, człowiek się tylko modlił, żeby nic się nie stało.

W tym roku Robert leci do USA z 13 kolegami z powiatu nidzickiego.
— Zamawiałem bilety pół roku wcześniej. Najpierw mieliśmy jechać mniejszą ekipą, ale tak od spotkania do spotkania i ciągle ktoś dochodził. Czekam na miny chłopaków, jak poczują to powietrze, zobaczą policjantów na motocyklach w zielonych mundurach i białych kaskach. We Florydzie jest centrum filmowe Universal Studios, piękne miejsce - Key West, niesamowite kolory wody: turkus, niebieski, rekiny, ryby, około 90 kilometrów od Kuby, jedzie się mostami z wyspy na wyspę. Baza NASA, którą warto odwiedzić. I główny punkt programu - aligatory — zaznacza Robert.

Ekipa z Nidzicy wypożycza kampery. Chłopaki planują Miami w dwa dni, w tym na mecz NBA: Miami Heat - Boston Celtics.

— Wcześniej z tą ekipą jeździliśmy na Formułę 1, ale padł pomysł, że fajnie byłoby zobaczyć coś nowego. I jedziemy głównie na Daytona 500 – coroczny wyścig samochodowy. Chłopaki będą w USA 2 tygodnie, ja zostaję na miesiąc: planujemy zobaczyć jeszcze Walt Disney Studios, Park Narodowy Everglades, plaże przy Zatoce Meksykańskiej. Zapowiada się naprawdę ciekawa przygoda — zapewnia Robert.

Ekipie z Nidzicy życzymy udanego wyjazdu.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5