Anna Rybakiewicz: Wierzę w szczęśliwe zakończenia

2024-03-27 19:00:00(ost. akt: 2024-03-26 17:55:38)
Anna Rybakiewicz - autorka bestsellerowych powieści obyczajowych. Absolwentka Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. "Do końca moich dni" jest jej czwartą książką (Wydawnictwo Filia).

Anna Rybakiewicz - autorka bestsellerowych powieści obyczajowych. Absolwentka Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. "Do końca moich dni" jest jej czwartą książką (Wydawnictwo Filia).

Autor zdjęcia: Monika Klapiszewska

Na co dzień zajmuje się prawem bankowym i umowami o roboty budowlane. Wieczorami pisze książki, które stały się bestsellerami. Rozmawiamy z Anną Rybakiewicz o jej ostatniej powieści — „Do końca moich dni”.
— Radczyni prawna i pisarka. Pani udaje się z sukcesami funkcjonować w dwóch światach. Jak pani to robi?
— Pierwszą książkę pisałam bardzo długo. Nie miałam w głowie żadnego planu, który chciałam zrealizować. Nie zakładałam, że kiedykolwiek ją wydam. Pisałam z potrzeby serca. Siadałam do komputera, gdy miałam po prostu na to ochotę. Teraz mój tryb pracy zupełnie się zmienił. Mam ustalony z góry termin na oddanie książki, więc jestem bardziej systematyczna. Piszę praktycznie codziennie, często też w weekendy. Na szczęście wena mnie nie opuszcza. Cierpię jedynie na brak wolnego czasu, bo pracuję w kancelarii na pełen etat, więc pisanie książek zostawiam sobie na wieczór. Rzeczywiście praca radcy prawnego i pisarki to dwa różne światy. W tej pierwszej nie ma miejsca na emocje, zwłaszcza, że zajmuję się prawem bankowym i umowami o roboty budowlane. Może właśnie dlatego z taką pasją piszę swoje powieści, gdzie mogę w końcu dać się ponieść emocjom. Te dwie moje prace idealnie się uzupełniają, przynajmniej w moim przypadku.

— Zadebiutowała pani, dziś bestsellerową, „Lekarką nazistów”. Co sprawiło, że wybrała pani tematykę II wojny światowej?
— Moja przygoda z pisaniem zaczęła się od wojennej opowieści mojego dziadka Józefa, który wraz z mamą i siostrą spędził niemalże sześć lat swojego życia w Kraju Ałtajskim. Nie chciałam, żeby ta historia została zapomniana, dlatego postanowiłam ją spisać, przede wszystkim z myślą o własnych dzieciach. Chciałam, żeby poznały dzieje naszej rodziny. Potem zaczęłam zgłębiać wojenne losy innych osób, moich sąsiadów i znajomych. Im więcej się dowiadywałam, tym odczuwałam silniejsze pragnienie, aby podzielić się tą wiedzą z innymi, ale w taki przystępny sposób. Powieść obyczajowa wydawała mi się rozwiązaniem idealnym. Mogłam w niej połączyć prawdziwe wydarzenia z fikcją literacką. Poza tym sama uwielbiam sięgać po powieści z historią w tle.

— Tematyka ostatniej pani książki „Do końca moich dni” to ponownie opowieść wojenna, tym razem o Polakach wywiezionych na Syberię. Tutaj inspiracją były wspomniane opowieści pani dziadka?
— Tak. Moja prababcia Maria wraz z dwójką malutkich dzieci została zabrana w ramach czwartej, ostatniej wywózki Polaków na Sybir. Enkawudziści zapukali do drzwi jej domu 20 czerwca 1941 roku. Z rodzinnych opowieści wiem, że Maria dostała szansę ucieczki. Pozwolono jej pójść po maszynę do szycia, którą miała w domu kuzynki. Mogła więc razem z dziećmi uciec, schować się gdzieś na polu czy w lesie i przeczekać najgorsze. Jednak musiałaby wtedy zostawić swojego męża samego. Nie znam powodów, dla których prababcia wróciła do domu z maszyną. Może bała się, że sama sobie nie poradzi albo że Sowieci i tak ją później złapią? A może myślała, że gdziekolwiek by ich nie wywieźli, to lepiej im będzie całą rodziną. Niestety Maria nie wiedziała, że enkawudziści szykowali dla jej męża coś o wiele gorszego aniżeli wywózka na Sybir. Pradziadek został w ostatniej chwili zabrany z pociągu. Sowieci planowali go rozstrzelać za pomoc w ukrywaniu polskiego oficera. Wybuch następnego dnia wojny niemiecko-sowieckiej ocalił mu życie. Tymczasem trzydziestodwuletnia Maria, pięcioletnia Wicia i siedmioletni Józio (mój dziadek) zamknięci w towarowym pociągu jechali w nieznane. Historia mojej rodziny była bazą dla mojej najnowszej powieści – „Do końca moich dni”. Niemalże wszystko to, co przytrafia się głównej bohaterce Apolonii Dobkowskiej w Kraju Ałtajskim, wydarzyło się naprawdę.

— Pani też pokazuje, że wśród ludzi na wskroś złych zawsze są ci, którzy nie poddali się terrorowi i zachowali człowieczeństwo. To dzięki nim wielu osobom udało się przeżyć. Czy osoba z książki – Andriej, była osobą, która żyła naprawdę?
— Tak, Andriej jest postacią prawdziwą. Był jednym ze strażników pilnujących Polaków, którzy mieszkali w Kamyszence, tam gdzie trafili moi bliscy. W rodzinnym albumie mamy dwa zdjęcia zrobione na Syberii, na jednym z nich jest moja prababcia Maria i właśnie Andriej. Oboje siedzą na drewnianej ławeczce przed jednym z baraków. Ale postaci prawdziwych w tej książce jest znacznie więcej. Również żona komendanta – Wiera, istniała naprawdę. To ona uratowała Marię przed więzieniem, ostrzegając ją o zamiarach swojego męża i zaplanowanej przez niego rewizji w jej ziemlance. Gdyby Maria za kradzież państwowego zboża trafiła do więzienia, jej dzieci najpewniej zostałyby przewiezione do sierocińca. Potem ta sama Sowietka uratowała życie mojego dziadka, który zachorował na tyfus, dostarczając mu dodatkowe porcje jedzenia, a nawet kakao, które specjalnie sprowadziła dla niego aż z Barnauł.

— Po raz kolejny w książce pojawia się pani rodzinne Podlasie. Tym razem Łomża i Szczepankowo. Można powiedzieć, że ten wielokulturowy tygiel też sprzyja poszukiwaniom historii, które można opisać w książkach?
— Zdecydowanie tak. Uwielbiam wielokulturowość mojego Podlasia. Przed wojną w miejscowości, z której pochodzę, ponad połowa mieszkańców była pochodzenia żydowskiego. Szczyciliśmy się tym, że w naszej wiosce jest przepiękna synagoga, której na próżno było szukać nawet w sąsiednim mieście. W Łomży, w której obecnie mieszkam, wciąż jest wiele zabytków, które przetrwały wojenne czasy. Z wielką przyjemnością odkrywam te miejsca i poznaję historię ludzi, którzy tam mieszkali. Dzięki tej wielokulturowości nie zabraknie mi pomysłów na kolejne książki.

— Na okładce najnowszej powieści można przeczytać, że lubi pani żyć w zgodzie z naturą i nie stroni od nowych wyzwań. W pani książkach kobiety są silne, mimo że ktoś inny mógłby się na ich miejscu poddać. Ile jest pani w bohaterkach powieści?
— W każdej mojej opowieści jest cząstka mnie. Z Alicją z „Lekarki nazistów” łączy mnie chęć życia w zgodzie z własnym sumieniem. Astrid ze „Złodziejki listów”, podobnie jak ja, jest wielką fanką literatury, zwłaszcza romansów. Mamy też podobny gust muzyczny. Z kolei Angela z „Agentki wroga” ma bujną wyobraźnię – wiadomo po kim (śmiech).

— Na zakończenie – czy jest pani romantyczką czy osobą twardo stąpającą po ziemi?
— Zdecydowanie jestem romantyczką. Wierzę w miłość i szczęśliwe zakończenia.

Katarzyna Janków-Mazurkiewicz


Anna Rybakiewicz - autorka bestsellerowych powieści obyczajowych. Absolwentka Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. "Do końca moich dni" jest jej czwartą książką (Wydawnictwo Filia).

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5