O świętach w domowym zaciszu, świętach za Niemca, o życiu na robotach rozmawiamy z panią Heleną z Zaborowa.

2015-12-24 18:00:00(ost. akt: 2015-12-22 15:48:21)

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Ma 90 lat, mieszka od 60 lat w tym samym domu w Zaborowie. Teraz została sama, ale w tym samym podwórku mieszka synowa i córka często przyjeżdża. — Widzi pani, chodzę przy balkoniku, mam już niesprawne ręce, nawet igły nie utrzymam, ale nie narzekam. Zawsze mam węgiel, drewno, wodę mam w kranie i radzę sobie — mówi pani Helena. Ma, jak mówi, dobre dzieci, dowiadują się jak się czuje, czy czegoś jej nie brakuje. Zawsze pomogą.
- Urodziła się pani w ...

- W Windykach, niedaleko Mławy. Nie mieliśmy dużego gospodarstwa, ale jakoś mama z ojcem radzili sobie. Żyliśmy skromnie, ale spokojnie. Wybuchła wojna. Miałam 16 lat. Przyszedł do domu żandarm, przyniósł jakieś pismo. Papier przyszedł. To był nakaz pracy w majątku rolnym u Niemca w Sławce.

- Musiała pani jechać ? Nie było wyjścia ?

- Nie, był nakaz, mus jechać. Smutno było, ciężko rozstawać się z rodziną, ale trudno.

- Przyjechali po panią ?

- Nie, sama musiałam iść na dworzec w Mławie. Spotkałam tam jeszcze chłopaka, który też miał nakaz pracy. Jechaliśmy razem. Ja wysiadłam na dworcu w Nidzicy, a on pojechał dalej. Na dworcu czekali na mnie. Trafiłam do Ludwika Samulowitza.

- Dojechaliście i ..?
- Od razu do pracy. Ja nie umiałam pracować na roli. Musiałam się wszystkiego nauczyć. Trzeba było krowy doić, buraki pielić, siano zbierać, w ogrodzie wszystko zrobić, pielić, młócić. Najtrudniej było w żniwa, pracy dużo na polu. Najgorsza robota była przy ziemniakach. Trzeba było sadzić własnymi rękami, żadnych maszyn, nic. Potem motyką wykopać.

- Jak się porozumiewaliście?
- Oni po polsku mówili, wszyscy. Jak sąsiedzi przyszli też po polsku mówili.

- Tęskniła pani za rodziną?
- Bardzo, zwłaszcza na początku, ckniło się, ale nie było zbyt dużo czasu na myślenie. Często płakałam. Jak już tak bardzo nie mogłam wytrzymać, to prosiłam gospodarza, żeby pozwolił mi odwiedzić rodzinę.

- Zgadzał się ?
- Tak. Raz nawet jego córka mnie podwiozła do Szydłowca. Na piechtę poleciałam, żeby szybciej być w domu, bo wieczorem musiałam być z powrotem u gospodarza, gdzie pracowałam. Prosiłam tylko gospodarza, nigdy gospodyni. On jej mówił, że jadę odwiedzić rodzinę.

- Było dużo ciężkiej pracy, a warunki życia?
- Nie mogę narzekać. Zawsze na czas było jedzenie i to dobre. Pracownicy, ja i jeszcze dwóch chłopaków, jedliśmy z jednego saganka, co gospodarze, tylko my siedzieliśmy przy innym stole. Oni mieli dużą rodzinę.

- Co jedliście?
- Na śniadanie to chleb z serem, z kiełbasą, różnie, ale nie było złe. Na obiad, jak był lepszy, to było tylko jedno danie. Kotlet schabowy albo mielony i ziemniaki. Czasami była tylko zupa. Wieczorem, jak wróciliśmy z pracy to gospodyni kroiła ziemniaki, które zostały z obiadu, wrzucała je do gara, dodawała dużo tłuszczu, słoniny, mięsa i krupy.

- Do kiedy pani była na robotach?
- Do zakończenia wojny. Jak zaczęli gadać, że ruskie idą, gospodarze zapakowali najpotrzebniejsze rzeczy na wóz. Wóz drabiasty zasłonięty taką płachtą, jak cygański. I wszyscy wyruszyliśmy w drogę. Był straszliwy mróz, śnieg po kolana. Było strasznie zimno. Jechaliśmy chyba z tydzień. Po drodze zatrzymywaliśmy się na noclegi u ludzi. Spaliśmy w stodołach, dawali nam koce. Strach było, bo Rosjanie wchodzili i wybierali młode dziewczyny. Trzeba było się usmolić, chustki nałożyć, żeby wyglądać jak stare babki. Któregoś razu na takim noclegu pogubiliśmy się. Rano nie znalazłam już swoich gospodarzy.

- I co wtedy?
- Spotkałam chłopaka z sąsiedztwa Franka. On do mnie przychodził już wcześniej. Wyruszyłam z nim w dalszą drogę. Zatrzymaliśmy się w takim dużym majątku. Tam wszystko było. Dowiedzieliśmy się, że Rosjanie już oswobodzili nasze rodzinne strony. Wtedy zaczęliśmy wracać do domu do Windyk. Po drodze spotykaliśmy ruskie patrole. Dojechaliśmy do Działdowa. Zatrzymali nas. Kazali pokazać dokumenty. Ja miałam, ale Franek nie. Zabrali go. Jak go zabrali , tak ja do dziś nie wiem co się z nim stało. Mnie kazali brać lejce i jechać.

- Dojechała pani do domu?.
– Tak, ale wszystko było popalone. Zachował się budynek domu ludowego. Tam zamieszkało dużo rodzin. Kiedyś w tym domu odbywały się zabawy, była scena, szkoła i sklep. Teraz służył mieszkańcom jako dom. Ciasnota była, chyba ze 20 rodzin tam mieszkało. Konie i sanie, którymi przyjechałam sprzedałam gospodarzowi. Za to wywiózł nam gnój i kartofle wsadził, na takim małym kawałku.

- Długo tak mieszkaliście?
- Musieliśmy opuścić ten dom ludowy, bo szkołę chcieli tam otworzyć. Przyjechaliśmy do Zaborowa. Tu były całe chałupy. Dostaliśmy przydział. Nie można było samemu sobie wybrać. Najpierw zamieszkaliśmy w małej chałupce, na spółkę z Niemcem Krawcem.

- A Franek? Spotkała go pani?
- Nie. Franka już nie zobaczyłam nigdy. Ale zapoznałam Janka. Przyjeżdżał do wujka i tak się poznaliśmy. Po roku wzięliśmy ślub w lipcu w kościele w Sarnowie. Szczęśliwie przeżyliśmy 25 lat. Mąż zmarł. Minęło już 38 lat od jego śmierci.

- I nie wyszła pani drugi raz za mąż?
- Nie, jakoś się tak złożyło. A wielu starało się o moją rękę. Ale dzieci były przeciwne. Syn mówił: no jak to, to on będzie tu chodził po naszym podwórku? I zrezygnowałam.

- Długo mieszkaliście razem z tym Krawcem?
- Urodziłam tam troje dzieci. Potem jakiś gospodarz wyjechał na Śląsk i został po nim dom. Mama ten dom dostała, a później ja z rodziną przeprowadziłam się do tego poniemieckiego domu i mieszkam już w nim 60 lat.

- Święta Bożego Narodzenia, pamięta pani jak to było?
- W domu rodzinnym obchodziliśmy święta uroczyście, całą rodziną. Mama szykowała jedzenie. Nie było jak teraz, że większość rzeczy się kupuje. Wszystko trzeba było zrobić samemu. Była choinka. Robiliśmy łańcuchy z kolorowego papieru. Kleiło się takie małe kółka i z nich powstawał długi łańcuch na choinkę, albo z papieru formowało się małe wstążeczki i też łączyło się je w łańcuchy. Wieszało się jabłka, cukierki, ciasteczka takie lukrowane kolorowym lukrem. Czerwonym, żółtym, zielonym. Zawieszaliśmy też w takich małych lichtarzykach świeczki, które zapalało się tylko wtedy, gdy byliśmy przy choince. Trzeba było pilnować, żeby się nie zapaliła. Trzeba było wszystko posprzątać, wyjmowało się wszystkie szklanki, talerze i myło się.

- A jedzenie na święta?
- Na Wigilię postne potrawy. Zawsze był groch z kapustą, śledź i ryba. Ryba tylko smażona na patelni, a nie jak teraz w galarecie, po grecku. Takich wydziwień nikt nie przygotowywał. I placek drożdżowy. Mama piekła. Był bardzo dobry. Do tego sernik, makowiec i chleb. W święta jedliśmy pieczone, wędzone schaby, szynki, boczek. Obiadu się nie gotowało. Zawsze mama gotowała kawę z mlekiem do ciasta.

- A Wigilia ?
- Na stół kładło się biały obrus, pod obrus siano, talerze, łyżki, widelce. Zawsze jedno nakrycie więcej dla niespodziewanego gościa. Dzieliliśmy się opłatkiem, śpiewaliśmy kolędy. Potem ojciec brał włożony w chleb opłatek i szedł dać to koniom i krowom. Tak samo robił mój mąż. A później całą gromadą do Nidzicy na Pasterkę.

- W Sławce u Niemca jak wyglądały święta?
- Do domu nas nie puszczali. U nich obchodziliśmy Boże Narodzenie. Oni też robili choinkę. Wszyscy Niemcy mieli takie wspólne zebranie. Raz moja gospodyni zabrała mnie na takie spotkanie. Ale tym Niemcom nie podobało się, że Polka tu przyszła. Ja nie rozumiałam, bo wtedy mówili po niemiecku. Dopiero potem powiedziała mi o tym moja gospodyni. Zostałam tam do końca uroczystości. Mieli poczęstunek, na Wigilię też postny. Dawali sobie prezenty. U gospodyni też była kolacja i wtedy ona też dawała prezenty, nam pracownikom też. Oni też świętowali Boże Narodzenie podobnie jak my, bo moi gospodarze byli katolikami.
Rozmawiała Halina Rozalska

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Czytelnik #1890521 | 188.146.*.* 26 gru 2015 17:57

    Ta pani ma przeciez nazwisko.Dlaczego zostalo pominiete.To budzi niesmak' p.redaktors

    odpowiedz na ten komentarz

  2. straszne #1889965 | 89.228.*.* 25 gru 2015 10:09

    czasy,ale ludzie byli inni

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5