Za grabieże w Nidzicy rozstrzelano pół tuzina Rosjan

2016-11-24 07:00:00(ost. akt: 2016-11-23 14:39:24)
Zdjęcie ze zbiorów Witolda Zagożdżona

Zdjęcie ze zbiorów Witolda Zagożdżona

Autor zdjęcia: Witold Zagożdżon

Podczas kilkudniowej okupacji Nidzicy przez wojsko carskie, za grabieże rozstrzelano około pół tuzina żołnierzy, a drugie tyle wychłostano kozackim pejczem. Rosyjski komendant miasta dbał o mieszkańców i porządek w mieście. Podczas odwrotu armii Samsonowa zrobił wszystko, aby oszczędzić miastu ulicznych walk.
Dyscyplina i porządek wśród Rosjan

Komendant Dowatur dokładał wszelkich starań, by wśród rosyjskich oddziałów utrzymać porządek i dyscyplinę. W szczególności dbał o to, by ochronić cudzy majątek przed kradzieżą, a ludzi przed prześladowaniami. Zaprowadziłem go do niektórych zdemolowanych pomieszczeń.

Oburzył się na ten widok zachowaniem żołdactwa i przyrzekł szybko wprowadzić w życie założenia §6 Postanowień wojennych. Funkcjonariuszom policji pomocniczej zalecono, że jeżeli tylko złapią grabieżcę, mają wezwać na pomoc posterunkowych i przyprowadzić złodzieja do komendanta.

Podczas tych siedmiodniowych rządów rosyjskich za plądrowanie rozstrzelano około pół tuzina Rosjan, a tyleż samo zostało wychłostano za pomocą lancy (nigdy nie padło mniej niż 50 uderzeń). Chłosta odbywała się przed nowym Urzędem Powiatowym, w którym komendant i ja mieliśmy swoje biura, przed pełną publiką w następujący sposób: bez żadnych pisemnych formalności czterech żołnierzy musiało trzymać oskarżonego za ręce i nogi i położyć go na brzuchu na chodniku.

Wyjątkowo silny Kozak musiał potem pejczem złożonym z wielu cienkich pasków skórzanych wymierzać ciosy z należytą siłą. Zdarzało się przy tym, że chłostany uciekł swojemu oprawcy; natychmiast zostawał jednak na powrót złapany i położony czasem nawet na plecach, tak że uderzenia w takich wypadkach padały na jego piersi i nogi. Nasi obywatele miasta darzyli te kary fizyczne pełnym szacunkiem.

Wielokrotnie przychodziły do mnie samotne kobiety i dziewczęta i skarżyły się, że Rosjanie nieustannie składają im niemoralne propozycje. Na moją prośbę komendant napisał ostrzeżenie następującej treści: że każdy, który do tego domu wchodzi i naprzykrza się kobietom, zostanie rozstrzelany. Ostrzeżenie to zaleciłem wywiesić na wszystkich drzwiach wejściowych, żeby żaden Rosjanin nie mógł więcej do takiego domu wejść.

Uwolnienie więźniów
Każdy, kto chciał wejść do miasta lub z niego wyjść, musiał posiadać wydany przez radę wsi w przypadku obywateli wsi i przez burmistrza – więc przeze mnie - dla obywateli miasta dowód osobisty, przetłumaczony na rosyjski.

Dziennie wypisywałem samodzielnie około stu takich dowodów osobistych, ponieważ nie miałem do dyspozycji ani miejskiego ani powiatowego urzędnika. Kto nie posiadał tego dokumentu, zatrzymywany był przez rosyjskich posterunkowych. Wielokrotnie zatrzymywani byli także niewinni obywatele z powodu podejrzeń o szpiegostwo.

Wszyscy zatrzymani przetrzymywani byli w poczekalni Komitetu Okręgowego. Dziennie uwalnialiśmy z więzienia – pan E. Schulz i ja – spokojnie z dwadzieścia tego typu osób. Potrzebowaliśmy tylko powiedzieć komendantowi, kim są wspomniane osoby, że je znamy i że nie zachodzą względem nich żadne podejrzenia, - natychmiast zwalniane były one potem bez żadnych pisemnych postępowań.

Tylko nadinspektora majątku Zagrzewo nie mogliśmy uwolnić mimo wszelkich starań. Ten mianowicie został wzięty w niewolę na terenie majątku dlatego, że miał na sobie bryczesy i wypastowane oficerki i Rosjanin wziął go za jakiegoś pruskiego oficera w cywilu. Wszystkie nasze zapewnienia, że inspektor majątku nigdy nie był żadnym żołnierzem, a co dopiero oficerem, nic nie dały; został wywieziony na Syberię. Pułkownik Dowatur także i jego by uwolnił, gdyby przypadek ten wcześniej już nie został zgłoszony przez oficera wyższej instancji.

Koniec rosyjskich rządów
Stopniowo między komendantem Dowaturem a mną tworzyła się pewnego rodzaju rzadko spotykana relacja pełna szacunku. W szczególny sposób dała o sobie znać dwudziestego ósmego sierpnia. O godzinie dziesiątej trzydzieści przyszedł komendant i poinformował mnie o następujących rzeczach: „Musimy pójść dalej, popołudniu nadejdą Prusacy.

Przekazuje Panu niniejszym władzę nad Pana miastem, od teraz może Pan sam nim rządzić, jak tylko się Panu podoba. Mógłbym już odejść, zostanę jednak tutaj, żeby przekazać rosyjskich rannych pruskiej administracji szpitala. Żeby jednak nie doszło do walk ulicznych przy nadejściu Prusaków zlecę wyprowadzenie naszych oddziałów z miasta.

Proszę zatroszczyć się o to, żeby na ulicy, kiedy będziemy odmaszerowywać, nie znajdowały się żadne osoby cywilne. Nasi żołnierze mogliby wtedy zacząć strzelać” Natychmiast poinformowałem o tym pana Schulza dostarczając mu ogromnej radości. Ten przekazał tę wiadomość niemieckim rannym w szpitalu polowym. Wszystkich ich ogarnęła przeogromna radość. Jednak niezmącona radość życia nie ziemian to, zaiste, los.

Około godziny dwunastej znajdowałem się przed hotelem Neureiter, w którym mieszkało wielu oficerów sztabowych. Dawało się po nich poznać duże zdenerwowanie. Pewien major podszedł do mnie i groził mi na wiele sposobów i robił ostre wymówki na temat tego, że z dachu hotelu zostały wysłane sygnały do niemieckich oddziałów.

Stwierdziłem, że nie mogło być o tym mowy. Tylko syn hotelarza był na dachu, żeby znieść stamtąd składaną drabinę. Wyglądał przy tym na ulicę przez wysoką balustradę i został zauważony przez pewnego oficera. Kosztowało mnie wiele wysiłku, by przekonać majora o takim stanie rzeczy i by go uspokoić.

Dzień wcześniej i przez całe przedpołudnie przybyły z Polski niezliczone pojazdy rolnicze, które większą część rosyjskich rannych, a także pewną liczbę niemieckich, przewiozły przez granicę. Wielu niemieckim rannym oficerom zorganizowano ubrania cywilne, które na siebie założyli. W ten sposób można było ich uratować przed wywózką do Rosji.

Zdenerwowanie rosyjskich oficerów sięgało zenitu
Przez miasto przejeżdżały już długie kolumny wozów z bagażami i samochodów z prowiantem; oddziały cofały się także za granicę ulicą pocztową (Poststraße), by uciekać przez Zimną Wodę (Kaltenborn).

Wtedy, o godzinie drugiej, rozbrzmiały huki armat z niemieckich dział. Nasza artyleria rozstawiła się na wodnej górce (Wasserberg – najprawdopodobniej chodzi o wzgórze z przepompownią wody, które znajduje się dzisiaj między stadionem miejskim a trasą E7) za torami i wysłali nam pierwsze pozdrowienia do miasta w kierunku wież strażackich.

W tym momencie zdenerwowanie rosyjskich oficerów sięgnęło zenitu. Jak głodne, dzikie lwy miotali się w swoich pokojach hotelowych i szeptali między sobą po rosyjsku. Nagle pewien oficer podszedł do mnie i rozkazał mi, bym wyszedł z nim na ulicę.

„Widzi Pan tam tę flagę?” zapytał mnie, wskazując przy tym na całkiem zabawnie powiewającą na wietrze czarno-biało-czerwoną flagę na wieży strażackiej.
„Oczywiście, widzę ją.” powiedziałem.
„Oni ją wywiesili, żeby nas zdradzić, a potem zaczęli strzelać Prusacy”, stwierdził. „Natychmiast proszę tam pójść i zdjąć tę flagę!” rozkazał mi wyciągając przy tym swój rewolwer.

Nie dałem się zbić z tropu i powiedziałem tym samym tonem: „To nie ja wywiesiłem tę flagę i nie ja będę ją zdejmował. Jeżeli Panu ta flaga przeszkadza, proszę zlecić któremuś z pańskich ludzi, by ją zdjął.”

„Co takiego, nie chce pan tego zrobić?” zaczął krzyczeć i przystawił mi rewolwer do piersi. „Natychmiast proszę tam pójść, albo będę strzelał! Ci dwaj ludzie będą panu towarzyszyć i zaczną strzelać, jeśli pan za nimi nie pójdzie!”
W tym momencie zwierzchnik straży pożarnej podszedł i powiedział, że wie, że to nie ja wywiesiłem flagę.

„Ach tak? Zatem pan też z nimi pójdzie!” brzmiała odpowiedź oficera.
Tak też podążaliśmy do wskazanej wieży z dwoma rosyjskimi żołnierzami z gotowymi do wystrzału bagnetami po prawej i lewej naszej stronie, przez ulicę Rynkową (Marktstraße), Apteczną (Apothekerstraße), Fryderykowską (Friedrichstraße) i Kościelną (Kirchenstraße). Obaj mężczyźni zostali na schodach gotowi do strzału.

Podczas gdy my weszliśmy na górę i zdjęliśmy flagę, padły jeszcze dwa strzały; oba granaty świsnęły nam nad głowami. Kiedy wróciliśmy do hotelu, oficerowie załadowali już swoje kufry i właśnie zaczynali uciekać, tak że nie zdążyłem już porozmawiać z tym, co wydał rozkaz o fladze.

Nie byłem w stanie wskazać, kto rozłożył flagę; najwyraźniej miała ona przesyłać naszym oddziałom powitalne pozdrowienia. Miała więc dobry cel.

Tłumaczenie książki Andreasa Kuhna pt. „Die Schreckenstage von Neidenburg in Ostpreussen” wydanej w Minden w 1915 r. odbywa się na potrzeby filmu dokumentalnego pt. TANNENBERG 1914 w reżyserii ks. Przemka Kaweckiego SDB (Mazurskie Tajemnice) i możliwe jest dzięki Witoldowi Zagożdżonowi (neidenburg-nibork-nidzica.blogspot.com), który udostępnił egzemplarz oryginału znajdujący się w jego kolekcji. Tłumaczeniem zajęła się nidziczanka, Dorota Przybysz.

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. czytelnik #2119593 | 176.221.*.* 24 lis 2016 11:20

    W wiadomościach z Nidzicy film o Działdowie!! Komuś coś się pomyliło!!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5