Spotkali się w stodole u Kutrybów

2017-01-15 16:00:00(ost. akt: 2017-01-14 11:15:01)

Autor zdjęcia: UM Nidzica

Elżbieta i Tadeusz Kutrybowie są obecnie na emeryturach, a mimo to ciągle pracują. Ona prowadzi biuro ubezpieczeniowe, a on sprzedaje akcesoria wędkarskie. Są jak ogień i woda, ale zgodnie przeżyli wspólnie 50 lat. Były oczywiście sprzeczki, ciche nie dni, ale godziny, bo potrafili się porozumieć.
—Tadzio był i jest bardzo uparty. Na każdą moją propozycję z reguły odpowiada - nie. Jak pytam dlaczego, to uzasadnia: nie bo nie. Ja realizuję, to co wymyśliłam, on się zgadza, ale pozostaje przy swoim zdaniu — mówi Elżbieta.

Przykład? Chciała zrobić gruntowny remont kuchni. Oczywiście na jej plany mówił nie, to nie tak. Ela zrobiła remont. — I teraz Tadzio chodzi i powtarza - ale jest ładnie. I tak musiałam z mężem postępować cały czas —dodaje.

Wracały ze zlotu stopem

Ela pochodzi z Załuzia koło Różana, a Tadeusz z Nidzicy. — To, że się spotkaliśmy to nie jest przypadek, to przeznaczenie. Od kiedy go poznałam wszystko szło w kierunku naszego małżeństwa. Tak musiało być — mówi Elżbieta.

Pracowała w Makowie Mazowieckim w Hufcu ZHP. I to dzięki harcerstwu poznała swojego męża. Był rok 1965. Jej drużyna brała udział w zlocie harcerskim koło Ostródy. Potem harcerki wracały do domu stopem, na piechotę, czym się dało.

— Miałyśmy trochę szczęścia, bo dość szybko udało się nam zatrzymać żuka. Kierowca jechał do Nidzicy, o istnieniu której nie wiedziałyśmy. Wysadził nas pod ratuszem, pod sklepem "Pajacyk". Podziękowałyśmy ładnie i wyruszyłyśmy w kierunku Mławy — opowiada Ela.

Po dość szybkim marszu zaczęły się zastanawiać nad noclegiem. Ich uwagę zwrócili ludzie, którzy pracowali przy żniwach. Postanowiły im pomóc, licząc w skrytości ducha, że znajdą u nich nocleg. Poustawiały snopki w dziesiątki, a potem poszło już szybko. Zapytały o nocleg i uzyskały zgodę. Jak się okazało nocowały u jej przyszłej teściowej.


Spotkaliśmy się w stodole u Kutrybów

Przyjęto je bardzo gościnnie. Ciepła woda do mycia, herbata, kolacji nie chciały, bo same sobie zrobiły.

— Potem syn gospodarzy włączył adapter, otworzył okno i puścił muzykę. Rozpoczęły się tańce dookoła studni, a potem zmęczone szybko poszłyśmy spać do stodoły — wspomina Elżbieta.

Rano zbierały się do dalszej podróży. I wtedy wszedł Tadeusz i zaproponował zwiedzanie Nidzicy. Skorzystały z tej propozycji. W ramach rewanżu zaprosiły go do Białej na obiad. — Nie chciał, trochę się krygował, mówił, że harcerki na pewno mają wyliczone pieniądze. Pamiętam, że zjadł kotleta mielonego z ziemniakami i buraczkami — mówi Ela.

Później wspólnie pociągiem pojechali nad jezioro do Bujak. Pływali pontonem, dużo ze sobą rozmawiali. — Przypadliśmy sobie do gustu, dobrze nam się gawędziło — wspomina Ela.

Dziewczyny wyruszyły do Makowa Mazowieckiego. Czasami wracały wspomnienia z Nidzicy i ze spotkania z Tadeuszem.

Kartka z Nidzicy

Zaczęła się jesień. Harcerki chciały uzupełnić kronikę z lata. Zawsze z każdego miejsca, w którym były przywoziły pocztówkę. W Nidzicy nie miały na to czasu.

Jej koleżanki wpadły na pomysł, aby napisać do Tadeusza i poprosić o pocztówkę. Adres miały zapisany. Nie namyślały się zbyt długo. Po kilku dniach przyszła pocztówka z pozdrowieniami dla druhny Eli.

Odpisały, podziękowały. — I wtedy rozpoczęła się nasza korespondencja. Pisaliśmy do siebie o wszystkim, o uczuciach najmniej Tuż przed Wielkanocą dostała list z informacją, że Tadeusz przyjeżdża do niej. — Byłam trochę zdziwiona tą informacją, ale i zadowolona. Zgodziłam się wyjechać po niego do autobusu. Miałam swój motocykl, więc nie było problemu — opowiada Ela.

Wyjechała na jeden autobus, nie było go, wyjechała na drugi. — Był, wysiadł z autobusu elegancki, w kapeluszu, w płaszczu ortalionowym i dobrze skrojonym garniturze — dodaje. Poszli do niej do domu.

Niespodziewane oświadczyny

Ku jej zdziwieniu Tadeusz poprosił ojca o rękę Eli. — Byłam zaskoczona, że nie mnie prosi o rękę tylko ojca mojego. Pisaliśmy o tym, ale ja mu tłumaczyłam, że za mało się znamy, że to przecież nasze drugie spotkanie. Usłyszałam, że on wszystko o mnie wie z listów i to mu wystarczy — wspomina.

I potem poszło jak z bicza strzelił. W maju była z rodzicami w Nidzicy. Tam już oficjalnie Tadeusz oświadczył się jej. — Ale pierścionek zaręczynowy wręczyła mi moja przyszła teściowa — mówi Ela. Ustalili datę ślubu na czerwiec. Ślub odbył się w kościele w Różanie. Padał wtedy deszcz. — Tadzio miał piękny czarny garnitur, białą koszulę i muszkę — mówi Ela. — Moja żona wyglądała ślicznie w białej krótkiej sukience, pantofelkach i welonie — dodaje Tadzio.

Na Plac Pigale Tadeusz
musiał iść sam

Po ślubie przenieśli się do Nidzicy. Najpierw mieszkali obok teściów, potem dostali mieszkanie. Ela pracowała w urzędzie, a jej mąż w bibliotece. Urodził się syn Grzegorz. Wychowywali go wspólnie. Żyło im się dobrze i spokojnie.

Lubili się bawić, w karnawale często chodzili na zabawy, każdego Sylwestra spędzali na balach. Obydwoje lubili zwiedzać. — Byliśmy w Niemczech, Włoszech, we Francji, nad Adriatykiem, na Węgrzech. Najbardziej zapamiętałam pobyt w Paryżu. Tak długo zwiedzaliśmy to miasto, że spuchły mi nogi i na Plac Pigale Tadeusz musiał iść sam, czego do dzisiaj żałuję — opowiada Elżbieta.

Miłość i rozsądek

Przed ślubem znali się zaledwie 10 miesięcy, spotkali kilka razy, ale często pisali do siebie listy. Charakterami są bardzo różni. — Jak ogień i woda. Woda nie zgasiła ognia, a ogień nie wysuszył wody.

Sprzeczali się, jak w każdym małżeństwie, ale szybko potrafili się pogodzić. Nie było ważne, kto pierwszy się odezwał. — Żyliśmy nie kłótniami, a przyszłością, bieżącymi sprawami i problemami, które trzeba było rozwiązywać. Szliśmy do przodu, to co było zostawialiśmy za sobą. Muszę również przyznać, że nie połączyła nas płomienna, ślepa miłość. Dużo w naszym związku było rozsądku. Ale jak widać okazał się on bardzo długotrwały. I teraz po tylu latach wiem, że dobrze zrobiłam. Jest bardzo kochany. Nigdy nie szukałam i nie szukam innego, bo wiem, że lepszego męża nie znalazłabym — mówi Elżbieta.

Jak zapewnia, zawsze mogła liczyć na jego wsparcie, pomoc, nigdy nie pił, zajmował się synem, dbał o dom. Teraz jest im najlepiej we własnym domu przed telewizorem i komputerem. Chętnie spędzają czas z wnukami, prawnuczkami Polą i Gabrysią oraz synową Gosią, która na starość jest ich dużą podporą. Czekają na następną prawnuczkę Maję, która się wkrótce urodzi.

—Cieszymy się z przeżytego wspólnie czasu, bo posmakowaliśmy życie w różnych jego okresach, Poznaliśmy smak młodości, krótkiego narzeczeństwa, małżeństwa, czas rodzicielstwa, a teraz jesteśmy dziadkami i pradziadkami — mówi Elżbieta.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5