"Do hotelu wróciłem zbryzgany krwią uczestników procesji". O Wielkanocy na Filipinach opowiada podróżnik z Nidzicy [WYWIAD]

2017-04-16 19:35:37(ost. akt: 2017-04-16 17:18:13)
Fot. Sebastian Waśkowicz

Fot. Sebastian Waśkowicz

Kiedy rok temu w Polsce ludzie siedzieli przy świątecznym stole, on był na Filipinach. W San Fernando krew biczujących się pokutników leciała także na niego. Zobaczył też prawdziwe przybycie do krzyża. Tak tam obchodzi się Wielkanoc. Z podróżnikiem Sebastianem Waśkowiczem, tuż przed świętami i w dzień jego urodzin rozmawiała Ewelina Zdancewicz-Pękala.
— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
— Dziękuję!

— Czterdziestka już poważnie wygląda w dowodzie.
— (śmiech) No tak. Można powiedzieć, że powoli wchodzę w wiek średni.

— Dzisiaj obchodzi pan swoje święto, chciałam jednak porozmawiać o zbliżających się świętach wielkanocnych. Poprzednią Wielkanoc obchodził pan dość nietypowo na Filipinach. Dlaczego akurat tam?
— Kilka razy przymierzałem się do wyjazdu. Chciałem sprawdzić, czy święta rzeczywiście obchodzone są tam tak, jak jest to pokazywane w mediach. Specjalnie pojechałem w okresie Wielkiego Tygodnia, aby poznać wielkanocne zwyczaje Filipińczyków. Jest to zupełnie inna niż u nas forma obchodzenia świąt. Bardziej dosłowna i dosadna, ale także dużo bardziej radosna.

— Słowo "radosna" jest zaskakujące, kiedy pomyślimy o filipińskim tzw. krwawym tygodniu...
— Oj tak, tydzień jest na pewno krwawy. Miałem okazje obserwować Triduum Paschalne, a także pierwszy i drugi dzień Wielkanocy. W drugi dzień świąt, czyli w sobotę uczestniczyłem w procesji rezurekcyjnej i obchodach palenia ogniska. To była chyba najpiękniejsza msza w moim życiu, mimo że trwała prawie sześć godzin. Naprawdę widziałem tam radość ludzi, którzy przeżywali zmartwychwstanie wewnętrznie. U nas chyba bardziej przeżywamy samą mękę, a tam widać autentyczną radość ze zmartwychwstania. Widać ją na ulicach, gdzie ludzie śpiewają i tańczą.
Poza tym Filipińczycy obchodzą święta w podobny do nas sposób. To kraj, gdzie większość mieszkańców jest wyznania katolickiego, więc obchodzą święta w tym samym czasie, co my. Jednak na Filipinach króliczków wielkanocnych i pisanek nie spotkamy, m. in. ze względu na klimat i specyfikę miejsca. Za to jest tam kilka miejscowości, w których obchodzi się dosłownie mękę pańską. Osoby, które biorą udział w obrzędach, biczują się, żeby oddać cześć Chrystusowi. Jest także grupa osób, które biorą to jeszcze bardziej dosłownie i potrafią przybić się do krzyża.
Miałem możliwość odwiedzenia miejscowości San Fernando, która znajduje się około 80 km od Manili (stolicy Filipin — red.). Jest to jedno z najbardziej znanych miejsc, gdzie od lat 70. odbywa się Misterium Męki Pańskiej. Jest to wielka atrakcja turystyczna. Przyjeżdżają tam ludzie z całego świata, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście mieszkańcy Filipin przybijają się do krzyża. Rok temu było kilka tysięcy osób.

— I rzeczywiście się przybijają?
— Tak. Widziałem to na własne oczy. Ale nie jest to aż tak straszne, jakby się wydawało.

— Przybijanie do krzyża nie jest straszne?
— Opowiem, jak to wygląda. Misterium odbywa się w Wielki Piątek, kiedy Filipińczycy mają dzień wolny od pracy. W przeciwieństwie do Polski u nich wolne z powodu świąt jest w piątek, sobotę i niedzielę, a poniedziałek wielkanocny jest dniem pracującym. Przygotowania do misterium trwają oczywiście znacznie dłużej niż jeden dzień, bo jest to duże przedsięwzięcie turystyczne i logistyczne.
Widowisko odbywa się w dwóch etapach. Pierwszy polega na tym, że rusza procesja osób, które się samobiczują. Ból z krwawych nacięć na plecach potęguje wysoka temperatura. Jakby tego było mało, gdy taka osoba upada na ziemię, członek jej rodziny obija jej jeszcze plecy specjalnym kołatkami. Kiedy pokutnicy dotrą na miejsce ukrzyżowania, upadają przed krzyżem i oddają mu część. Oni jednak nie są krzyżowani.
Później odbywa się tzw. część centralna, czyli już sama procesja z udziałem Jezusa. Jest to najczęściej osoba, która już wielokrotnie odgrywała tę postać. Przedstawiana jest cała Męka Pańska, czyli wszystkie stacje drogi krzyżowej. Na miejscu ukrzyżowania jest mistrz ceremonii, który odpowiada za właściwie przybicie osoby odgrywającej Jezusa do krzyża. Jest to utrudnione o tyle, że ta osoba musi jeszcze wygłosić pewne kwestie. Przybijanie odbywa się prawdziwymi gwoździami. Słychać krzyk, kiedy ręce i nogi są przybijane do krzyża. "Jezus" odgrywa wszystko do samego końca, łącznie ze śmiercią, po czym jest zdejmowany. Potem służby medyczne muszą mu udzielić pomocy. Osoba, którą ja widziałem rok temu, rolę Jezusa odgrywała już po raz 25.

— Zastanawiam się, z czego bierze się to, że ktoś dobrowolnie godzi się na takie cierpienie. Czy to głęboka wiara czy też chęć zaistnienia?
— Proszę zauważyć, że to nie tylko ta osoba, która odgrywa postać Jezusa, jest przybijana. Po zakończeniu Męki Pańskiej podchodzą tam inne osoby, które także chciałyby być przybite do krzyży. Trzy krzyże są wolne i mistrz ceremonii przybija wtedy chętnych. Zazwyczaj tylko ręce, ale jeśli ktoś chce, może mieć przybite także stopy. Potem wisi na krzyżu przez kilka minut. Jest to dla nich forma oddania się Chrystusowi, przyjęcia jego męki na własne ciało, ale też po prostu tradycja. Takie krwawe procesji odbywają się tylko na Filipinach, nigdzie indziej na świecie tego nie zobaczymy.

— Co pan czuł, kiedy oglądał pan krwawą procesję? Nie miał pan ochoty podbiec do tych ludzi, przerwać to?
— Nie miałem takich odczuć. Wśród widowni czuć pewien dreszczyk emocji i podniecenia. Wszyscy chcą jak najlepiej zobaczyć to, co się dzieje. A technologia na to pozwala. Poza telefonami, kamerami nad procesją krążą drony. Jest to swego rodzaju show. Do tego stopnia, że jest sponsorowane przez pewne koncerny, bo zarobić można na wszystkim, również na inscenizacji Męki Pańskiej.
Ja podszedłem do tego jak do ciekawostki. Chciałem sprawdzić jak to, co widziałem w mediach odnosi się do rzeczywistości. Przekonałem się, że rzeczywiście właśnie tak się to dobywa. Z tym że może rzeczywiście telewizja pokazuje tylko te najbardziej drastyczne szczegóły. Na miejscu nie wygląda to aż tak drastycznie, niemniej jednak byłem zbryzgany krwią uczestników procesji. Jednak to nic dziwnego, jeśli idzie się idzie obok kogoś, kto się biczuje, a krew tryska na boki.

— Kościół katolicki oficjalnie zakazał tego typu praktyk, prawda?
— Kościół odnosi się do nich sceptycznie, na pewno ich nie pochwala. Niemniej jednak jest ciche przyzwolenie, które wynika z tradycji. Oficjalnie Kościół w tym nie uczestniczy i podczas procesji osób duchownych nie widać.

— Z tego, co wiem, Filipiny w tym specyficznym czasie to niejedyne nietypowe miejsce, które pan odwiedził.
— Byłem także w Czarnobylu. Chciałem zobaczyć, jak wygląda miejsce, gdzie doszło do katastrofy nuklearnej.

— Po Filipinach i Czarnobylu kolejne miejsce też musiałoby być, nazwijmy to, nietypowe...
— Lubię miejsca nietypowe i ekstremalne. Dlatego chciałbym jeszcze odwiedzić Peru, gdzie znajdują się miejsca niezwykłych pochówków w zagłębieniach skalnych.
A wracając jeszcze do Filipin, to już sam wyjazd do tego kraju był czymś niezwykłym. Sama Manila jest miejscem kontrastów, gdzie znajdują się dzielnice bogate i bardzo biedne, z przewagą miejsc biednych, typowych slumsów. Gdzie czuć smród spalin i ścieków, widać ludzi leżących i żebrzących na ulicach. Często są to osoby umierające. Nie jest to widok rzadki. Nie można się przygotować na wizytę w Manili. Trzeba się do tego albo szybko przyzwyczaić, albo szybko to miasto opuścić.
Podobnym wyzwaniem jest Cmentarz Północny, największy cmentarz w Manili, na którym ludzie normalnie mieszkają. Naprawdę, ludzie mieszkają tam na grobach.

— Słuchając pana, mam wrażenie, że na zwykłej wycieczce z przewodnikiem po prostu by się pan nudził.
— (śmiech) Każda forma wypoczynku jest atrakcyjna i przyjemna! Niemniej jednak ja szukam takich miejsc, które są mniej popularne.

— Większość osób woli biuro podróży i wszystkie wygody, jakie zapewnia.
— Pod koniec marca wyjeżdżam na Cypr i jedyne, co mam kupione, to bilety. Nie lubię jeździć z biurem podróży, bo to jest ograniczające. Chcemy coś zobaczyć, ale jest program wycieczki, do którego się trzeba dostosować. To nie dla mnie. Ja lubię wyzwania i miejsca, które dają możliwość przeżycia dodatkowych przygód, których wraz z biurem podróży raczej byśmy nie zaznali.

— Ile krajów już pan odwiedził?
— Musiałbym dokładnie policzyć, ale na pewno ponad trzydzieści.

— I pewnie jeszcze co najmniej kilka ma na na liście do odwiedzenia?
— Tak jak już wspomniałem, w marcu odwiedzę Cypr, a w kwietniu wybieram się do Holandii. Jako że Holandia to kraj kwitnących tulipanów, to jest najlepszy moment, żeby go odwiedzić. Z kolei w maju być może Kijów i Eurowizja, a w drugim półroczu tego roku Kanada.

Sebastian Waśkowicz z Nidzicy na co dzień doradza rolnikom. Kiedy tego nie robi, pakuje plecak i rusza w świat. Jedna z jego ostatnich podróży to wyjazd do Australii, gdzie spędził sześć miesięcy, żeby nauczyć się angielskiego. Właśnie wracając z Australii do Polski, odwiedził Filipiny, gdzie mógł obejrzeć coś, czego nie zobaczy się w żadnym innym kraju na świecie.

Komentarze (7) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Podróże na własną rękę - to jest to #2224478 | 83.9.*.* 16 kwi 2017 21:30

    Podróże na własną rękę - to jest to. Podróżnicy (bez biur podróży), których spotykam podczas własnych wypraw to w 99% ludzie z pasją, ciekawością świata. Nie dotarłem jeszcze na Filipiny, zazdroszczę tego mistycznego doświadczenia. Pozdrawiam i życzę równie interesujących kolejnych podróży.

    Ocena komentarza: warty uwagi (10) odpowiedz na ten komentarz

  2. Włóczęga z Olsztyna #2224574 | 83.9.*.* 17 kwi 2017 10:00

    Zazdroszczę, pozytywnie zazdroszczę. Sama tez włóczę się po świecie tak bez planu, ale coraz rzadziej o tym opowiadam o tym szerszej "publiczności". Życzę udanej włóczęgi po Cyprze i po reszcie świata. "Świat to wielka tajemnica, która bawi i zachwyca".

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz

  3. dziadek #2224579 | 83.9.*.* 17 kwi 2017 10:20

    "Do hotelu wróciłem zbryzgany krwią uczestników procesji". I to ma być cudowne przeżycie?

    Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz

  4. PL #2225273 | 195.225.*.* 18 kwi 2017 17:34

    Super nie ma to jak oglądanie religijnych czubów.

    Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz

  5. krysia #2230504 | 83.24.*.* 25 kwi 2017 05:20

    No właśnie , czuby i to jeszcze jakie .

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (7)
2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5