Powrót do młodości

2017-10-28 10:00:00(ost. akt: 2017-10-27 23:37:59)

Autor zdjęcia: Michał Piotr Moszczyński

Powroty po latach, do lat młodości, bardzo indywidualne i sentymentalne, czasami wplatają się ze swoimi życiorysami w wydarzenia historyczne. Tak też jest z osobami, którym w latach ostatniej wojny, było dane przebywać i splątać swoje życiowe ścieżki w leżącej nad Jeziorem Omulew Jabłonce.
Niesprzyjająca, burzowa pogoda, panująca od sierpniowego ranka, nie wystraszyła od zaplanowanej podróży do Jabłonki.

Dla jednego z ostatnich weteranów z oddziału AK – „Wiktora”, Henryka Nowowiejskiego ps. „Sosna”, „Świerk”, to okazja do pokazania synowi i wnukowi miejsc związanych z przeżytą młodością, ale też i do podzielenia się wspomnieniami z okupacji.

Wówczas to, by uniknąć z jednej strony wywiezienia na przymusowe „roboty”, a z drugiej, często gęsto także dobrze zarobić, podejmowano pracę w rejonach, tuż za przedwojenną granicą państwową. Decydowały tu także i wcześniejsze kontakty czy znajomości.

Jedną z takich miejscowości, dającą możliwość stałego i dobrego zarobku była wówczas właśnie Jabłonka (Seehag), a zwłaszcza działająca w niej spółka rybacka, prowadzona przez Ernsta Maxina.

Był on postacią nietuzinkową, znany jako świetny fachowiec hodowli ryb i zdolny administrator. Obrotny przedsiębiorcą i handlowiec, obdarzony ujmującą osobowością. Dzięki niej, potrafiącym z łatwością nawiązywać tak niezbędne kontakty handlowe. Choć nie tylko.

Pierwszym zatrudnionym w spółce, ważniejszym działaczem konspiracji, był Izydor Bukowski „Burza” (z Dobrótki). To on, poszukującemu pracy Stefanowi Rudzińskiemu „Wiktor”, zaproponował w niej pracę.

Jak pisał prof. Juszkiewicz o Maxinie „Zatrudniał on wielu żołnierzy podziemia, starając się nie wnikać w to, kim są jego rybacy, z których wielu po raz pierwszy trzymało sieci w rękach”.

Nic więc dziwnego, że „Rybaczówka”, stała się największym skupieniem działaczy konspiracji, do czasów wsypy w lipcu 1944. Która to, wymusiła powołanie oddziału „Wiktora”.

Rudziński podobnie jak „Jeż”, korzystając z zameldowania u Maxina i załatwionych przez niego dokumentów, uzyskał możliwość swobodnego podróżowania po okolicznych powiatach.

Także przasnyskiego i mławskiego, na których teren po zniesieniu w 1941 r., istniejącej jeszcze granicy, rozszerzył swoją działalność gospodarczą i handlową Maxin. Został dzierżawcą wód znajdujących się na nowopowstającym poligonie tzw.

Truppenübungsplatz Mielau“ . Z jego polecenia, woził m.in. pochodzące znad Orzyca raki, dla żandarmów mławskich, a przy okazji dostarczał je do miejscowego szpitala.

A i dla posterunków kontrolnych, trafiał się przygotowany zawczasu podarunek. Maxin na terenach około poligonowych także nawiązał znajomości. M.in. z piekarzem, który był łącznikiem pomiędzy „Jeżem”, a komórką w Przasnyszu.

Zimową porą, gdy warunki życiowe były ciężkie, za jego pośrednictwem, w Seehag znaleźli zatrudnienie bracia Henryk „Sosna” i Izydor „Kalina” Nowowiejscy.


Dziś na terenie „Rybaczówki” znajduje się ośrodek turystyczny Frajda prowadzony przez Jolantę Ziemską. Szczęśliwie zachował się budynek gospodarczy, który Henryk stawiał wraz z polskim robotnikiem Fr. Bralskim.

Na jego poddaszu mieściło się też miejsca do spania. Na trzeciego dołączył Tadeusz Piotrkowski „Mur” (Szczepkowo-Pawełki).
Szczególnie ciężka praca rybaka była zimą, ale jak mówili Mazurzy – „Dla rybaka każda pogoda jest dobra”.

Przeręble w lodzie wyrąbywano specjalnymi, wydłużonymi siekierami. Największa sieć którą łowiono miała 120 m. długości i 10 m. wysokości. Niewód, jak po mazursku nazywała się sieć zimowa, wyciągano specjalnym kołowrotkiem – przypominającym beczkę z przechodzącym przez nią kilkumetrowym drągiem - ustawionym na lodzie.

Lina miała z 200 m. długości. Letnie sieci zwane ”wade” lub gwarowo ”klepa” były krótsze. Wyciągano nawet po 1 tonę ryb, następnie wrzucano je do wiklinowych koszy i o i ile było to możliwe, na miejscu już je ważno i posortowano układano w skrzynkach.

Skrzynki były ustawione na specjalnych płozach – sankach które ciągnęły konie. Tak samo na płozach stawiano i ciągnięto łodzie z tym, że były napełnione wodą i transportowano w nich żywe ryby .

Jako odzież ochronną ubierano się w wełnianą bieliznę czy swetry, ale bez przesady, liczyła się przede wszystkim swoboda ruchów.

Praca wystarczająco rozgrzewała. Kurtki były więc bez guzików – zapinane na haftki. Długie buty często jeszcze skórzane, czy kaptury na głowę były już gumowe, ale i one nie na wiele się przydawały gdy czasami lód pod ciężarem ryb i rybaków załamywał się i rybacy wpadali do lodowatej wody.

Trud jednakże się opłacał. Skalę osiąganych zysków, w tym wojennym czasie, można w przybliżeniu określić, że w sezonie, jeden kursu z rybami do Mławy przynosił ponad 4.000 Marek.

Gorsze, mniej szlachetne gatunki jak płocie, także znaj -dowały nabywców. Wysyłano je do… Berlina, w którym - jak mawiał Maxin „Te berlińskie psy i tak to zjedzą”. Bywał tam jeżdżąc do siostry, miał u niej pod Berlinem stadninę koni wyścigowych. Maxin posiadał dwa samochody. W jednym z nich została wykonana specjalna skrytka, służąca do przesyłania meldunków m.in. dla Zacheusza Nowowiejskiego. Henryk wspólnie z bratem Izydorem zajmował się jej obsługą .

Do „Burzy” w Jabłonce, trafiały meldunki od Jana Bukowskiego „Hrabia” z Giewart. Przekazywał on m.in. informacje pozyskane od Czechów służących w Wehrmachcie na poligonie, czy o ruchu kolejowym na stacji w Muszakach.

Sam Maxin, „oficjalnie” nawiązał kontakt z AK, tuż po wybuchu Powstania Warszawskiego. Spotkanie odbyło się w gmachu byłej szkoły podstawowej w Szczepkowie-Borowym, pełniącej rolę Getreidehandel.

By nadać odpowiednią, oficjalną rangę, „Wiktor” i „Jeż” wystąpili w pełnej mundurowej gali. E. Maxin przyniósł w prezencie kilka sztuk broni i co najważniejsze dla partyzantów - butów, wówczas towar deficytowy i niedostępny na kartki dla Polaków.

Podczas rozmowy obie strony wzajemnie się poznać, można było przyjąć, że reprezentował on koła niemieckich prawicowych przeciwników NSDAP.


Nie tylko on współpracował z AK. W Nataci Małej u Karla Wenzek’a (1894-1958)mieściła się skrzynka kontaktowa. U niego też, otrzymywano informacje o obozach w Olsztynku, Działdowie i Iłowie.

Był on już doświadczonym działaczem polskim. Podobnie jak i ojciec Wilhelm (gromadkarz) w czasie plebiscytu 1920 r. wspólnie agitowali za Polską.

Maxin rozstał się z jeziorami 18. Stycznia 1945. Wówczas, w czwartek, na tajne spotkanie z landratem Crewell’em, nad jezioro dojechali od Zimnejwody.

Crewell poinformował, że front się sypnął szybciej niż to było spodziewane, więc i wszystkie plany runęły razem z nim. Postanowił już konkubinę z dziećmi ewakuować. I tylko te same postępowanie, mógł jemu doradzić .

Maxin’owi nie pozostało nic innego jak wrzucić karabin i pistolet do jeziora. Wspólnie z żoną Emmą i dorosłym synem, także Ernestem udali się, w na szczęście udaną ucieczkę przez Armią Czerwoną .

Co godne pochwały - postawiono tablicę z opisem Jabłonki i „Rybaczówki”. Szkoda jednak, że popełniono jednakże błędy z nazwiskami. Pisząc je niepoprawnie jako Max i Nowomiejscy.

O ile pierwsze zostało zacytowane zapewne za wykorzystanym opracowaniem prof. Juszkiewicza „Gmina Szczepkowo-Borowe…” i stąd być może pomysł, by z lokalnego potentata finansowego zrobić w domyśle prostego rybaka - to drugie jest już popełnione przez jej autorów.

Całość ozdabiają zdjęcia Gottliba Kipar z córką Hedwigą. Są one z późniejszego okresu, z połowy lat 50-tych. Wcześniej, gdy była niespełna 16-letnią nastolatką, podjęła ucieczkę przed ofensywą A. Cz..

Dotarła tylko na Pomorze, gdzie znalazł się także, starszy od niej o 7 lat, pochodzący z poznańskiego Bogumił. On z kolei był uwolniony z obozu w Mauthausen. Dopiero w 1948 r. przyjechała z nim jako narzeczonym do Jabłonki.

W następnym roku wzięli ślub i urodził się ich pierwszy syn. Później córka i drugi syn. Bogumił pracował do 1960 r. jako rybak, w tym też roku rozpoczął pracę jako listonosz. I tak dotrwał do emerytury.

W 1988 całą rodziną wyjechali do Niemiec. Tam też w 2009 r. obchodzili Diamentowe Gody—60-lecia związku małżeńskiego. Z tej okazji Bogumił Płotkowiak odwiedził rodzinne strony oraz m.in.. Nidzicę, gdzie przekazał na ręce ówczesnego redaktora lokalnej „Gazety Nidzickiej”, Jerzego Grali, kilkanaście zdjęć - dziś ozdabiających tablice informacyjne o historii Jabłonki.

Michał Piotr Moszczyński


Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

Ten tekst napisał dziennikarz obywatelski. Więcej tekstów tego autora przeczytacie państwo na jego profilu: moszczynski

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Mazur #2363725 | 83.9.*.* 30 paź 2017 20:14

    Więcej błędów ortograficznych się nie da ?

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5