„Kaczor” idzie tam, gdzie nawet oddychanie wykańcza

2018-02-18 16:00:00(ost. akt: 2020-12-21 17:05:34)
Marcin Kaczkan w C1

Marcin Kaczkan w C1

Autor zdjęcia: Denis Urubko

Marcin Kaczkan pochodzi z Nidzicy. Jeden z najlepszych himalaistów razem z innymi najlepszymi himalaistami wyruszył na zdobycie K2 — góry, której do tej pory zimą nikt jeszcze nie zdobył. Oni chcą tego dokonać. Żeby dotrzeć na szczyt, na razie zmienili trasę. — Trzymamy kciuki, żeby Marcin tam wszedł — mówią dziewczyny z VIIa. Nidzica pamięta o Marcinie i mu kibicuje.
Z ostatniego e-maila Marcina Kaczkana do Gazety: U nas wszystko ok. Jak tylko pogoda pozwala, wyrywamy górze kolejne metry wysokości. Moje samopoczucie jest bardzo dobre. Nastroje w ekipie też są dobre.

Jest 29 grudnia 2017 roku. Z Okęcia wyrusza do Pakistanu Narodowa Zimowa Wyprawa na K2. W ekipie jest 13 himalaistów, w tym nidziczanin Marcin Kaczkan. Na zdobycie szczytu mają czas do końca zimy, czyli 20 marca.

Z ostatniego e-maila Marcina Kaczkana do Gazety: Obecnie zrezygnowaliśmy z drogi Basków ze względu na zbyt duże ryzyko związane ze spadającymi kamieniami.

Ekipa rozpoczyna działania na drodze Żebro Abruzzi. 13 lutego do góry ruszają Marcin Kaczkan i Piotr Tomala oraz Amin i Fazal, pakistańscy tragarze wysokościowi, żeby zabezpieczyć drogę linami do C1, gdzie planują spędzić noc.

Internet pilnie śledzi postępy polskich himalaistów w drodze na szczyt. Ale nie tylko... Jest jeszcze ktoś, kto skrupulatnie gromadzi wszystkie newsy. To młodsze koleżanki jednego z uczestników wyprawy Marcina Kaczkana, absolwenta Szkoły Podstawowej nr 1 w Nidzicy.

Zaczęło się od tego, że wicedyrektor „Jedynki” Marek Dąbrowski przyniósł na historię artykuł, w którym została opisana przygotowywana wyprawa na K2.

— Zainteresowało nas to, zwłaszcza dlatego, że bierze w niej udział nasz absolwent Marcin Kaczkan — mówi Zosia. Dalej akcja potoczyła się szybko.

Marek Dąbrowski zamówił profesjonalną makietę K2, a uczniowie VII a przystąpili do pracy. Zosia, Łucja, Nikola, Pola, Ola, Kinga, Paulina i aż trzy Wiktorie zaczęły szukać informacji o wyprawie.

— Śledziłyśmy informacje o ekspedycji od samego początku zanim zaczęło być o niej głośno po wyprawie ratunkowej na Nanga Parbat — mówi Łucja. Zosia dodaje, że nanoszą na planszy wszystko co dzieje się od wylotu himalaistów z Warszawy.

— Interesują nas losy wszystkich uczestników wyprawy, ale szczególną uwagę przywiązujemy do Marcina — mówi Zosia.

— Bo to absolwent naszej szkoły. Dużo o nim wiedziałyśmy, bo był i jest częstym gościem w szkole. Opowiadał o sobie, o swoich wyprawach. Dostaliśmy od niego zdjęcia z autografem — mówią.

— Skoro on nie zapomina o nas, to my nie zapominamy o nim. To zaszczyt dla nas — dodają.

Najaktywniejsza jest Zosia, która mówi, że ma taką potrzebę, aby wspierać Marcina, bo to wsparcie jest mu najbardziej teraz potrzebne.

— Nie siedzimy bezczynnie, ale dopingujemy wszystkim, a zwłaszcza Marcinowi. Chciałybyśmy, żeby to on wszedł na szczyt K2 — precyzuje Zosia.

Nie jest łatwo na bieżąco śledzić wydarzenia spod K2 i nanosić je na makietę. — Była taka sytuacja, że Marcin wspinał się, aby założyć obóz 3, a kilka godzin później pojawiła się inna, że wrócił do bazy i trzeba było szybko zmienić dane na naszej planszy. Ale dajemy sobie z tym radę — zapewnia Zosia.

Uczniowie na stronie internetowej szkoły prowadzą na bieżąco relację spod K2. — Pomaga nam w tym Mateusz Ładziński. Raz w tygodniu wstawiamy raporty z wyprawy — mówi Zosia.
Dziewczyny same wspinaczki górskiej nie uprawiają i jak mówią, chyba nie chciałyby tak wysoko się wspinać. Być może ta fascynacja wyprawą Marcina sprawi, że ruszą w nieco wyższe góry i kto wie... może zostaną himalaistkami.

Zapewne Marcin Kaczkan, jak był w ich wieku o wyprawach na 8-tysięczniki jeszcze nie myślał. Jego fascynacja górami zaczęła się dopiero w liceum, a swoje plany wspinaczkowe realizować zaczął na studiach.

Chociaż, jak mówi Krzysiek -"Rogal", jego kolega z podwórka i z liceum, już w ogólniaku rozmawiali o górach. — Było widać, że kocha góry. Nasza paczka jechała na biwak, a on brał plecak i sam jechał w Tatry — wspomina.

Dodaje, że rzadko opowiadał potem o tych swoich wyprawach.
— Sytuacja trochę się zmieniła, gdy zaczął studiować. Kiedy przyjeżdżał do domu, brał rzutnik, slajdy i przychodził do mnie. Oglądaliśmy je i trochę mu zazdrościliśmy tych wędrówek po Alpach. Na pewno podziwialiśmy go — mówi "Rogal".

Dodaje, że trochę mieli mu za złe, że chodził w te góry, a nie z nimi, ale teraz wszystko jest jasne. —Była i jest to jego pasja — mówi.

Mówi, że Marcin był bardzo dobrym kolegą, zawsze dotrzymywał słowa, był honorowy. Znają się z podwórka, mieszkali w blokach naprzeciwko siebie. Kopali w piłkę, czasami sąsiadki narzekały, że mocno uderza ona w ścianę budynku.
— Zawsze przepraszaliśmy za to, ale graliśmy dalej — mówi.

Marcin był bardzo zdolny, zwłaszcza w przedmiotach ścisłych.
— Nie musiał się dużo uczyć, a wszystko wiedział. Bywało tak, że balowaliśmy do późna, a on następnego dnia szedł do szkoły i klasówkę z fizyki pisał na 5 — wspomina.

Marcin nigdy nie odmówił pomocy, takiej zwykłej koleżeńskiej.
— Czasami jadąc z Kielc, gdzie studiowałem geografię, musiałem przenocować w Warszawie. Marcin wtedy studiował na politechnice i mieszkał w akademiku. Zawsze witał mnie z otwartymi ramionami, nakarmił i mogłem u niego w pokoju przenocować, a raczej przegadać z nim całą noc — wspomina.

Z kolei Agnieszka, koleżanka z klasy mówi, że Marcina zapamiętała jako zdolnego chłopaka, szczególnie z przedmiotów ścisłych. Brał udział w różnych konkursach z matematyki i fizyki Był raczej cichy i spokojny, choć miał duże poczucie humoru.

— Dawał ściągać, to było najważniejsze! I nie był typem kujona, wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że on nie musi się uczyć, a i tak wszystko wie. Nie wiem jak on to robił, po prostu był zdolny i już. A poza tym był zwykłym nastolatkiem, fajnym kolegą. Pamiętam, że wspólnie imprezowaliśmy z okazji "osiemnastek" — opowiada Agnieszka.

— „Kaczor”, bo taką ma ksywę, od zawsze był przedstawicielem luzaka skrzyżowanego z wybitnymi uzdolnieniami. Przy czym tych uzdolnień nigdy nie eksponował, co cechuje ludzi nadzwyczaj skromnych — mówi Rafał, kolega z klasy.

— Z tego co pamiętam, to w ogólniaku miał nawet jeden zeszyt do wszystkiego. Wiedzę brał bowiem na logikę, a nie z notatek i kucia na pamięć. I dlatego stać go było na to, że siedząc zazwyczaj w ostatniej ławce, mógł sobie z kimś gadać, żartować i rysować do woli, bo „wyciągnięty” do tablicy, radził sobie pierwszorzędnie — wspomina Rafał.

Dodaje, że poza tym on o oceny i tak nigdy nie zabiegał. Czasem wręcz sprawiał wrażenie minimalisty, choć z matematyki i fizyki był maksymalnie dobry. Rozwalał wszystko. A jaki był „Kaczor” poza szkołą?

— W czasach ogólniaka na pewno dobry imprezowicz. Był reprezentantem tej młodzieńczej, uroczej i bezkarnej brawury, którą potem się opowiada z cyklu „a pamiętasz...”. Zresztą początek studiów też miał rozrywkowy, bo o ile mnie pamięć nie zawodzi, to kierownik akademika na jego politechnice życie z nim i jego kompanami miał trudne — opowiada Rafał.

Ale to oblicze „Kaczor” łagodził innym – bo tak wewnętrznie był człowiekiem autentycznej wiary.

— Kiedyś u niego w pokoju widziałem wspólne zdjęcie z Janem Pawłem II, więc kto myślał, że „Kaczor” to wyłącznie rozrywkowo-inteligentny koleś, nie do końca znał jego głębię. Zresztą mieliśmy w ogólniaku półtoraroczny epizod, kiedy wspólnie z Boguśką i „Flegmą” jako zespół graliśmy na mszach młodzieżowych w kościele. „Kaczor” ogarniał gitarę. Zresztą dość nieźle. Jego góry pojawiły się w ogólniaku, choć o nich raczej nie opowiadał — mówi Rafał.

Na studiach w Warszawie działał już w klubie wysokogórskim i zaczął zaliczać poważniejsze wyzwania.

— Wiem też, że dorabiał na studiach przy pracach wysokościowych na wieżowcach. Kilka razy rozmawialiśmy o jego wyczynach, choć niełatwo było wyciągnąć od niego głębsze refleksje, ponieważ „Kaczor” nie uważa, by robił coś nadzwyczajnego.

A jeśli już, to na pewno podkreśli, że zdobywa góry absolutnie dla siebie. Przecież gdyby te wyczyny nie miały oprawy w mediach, nikt z nas pewnie nie wiedziałby, jakie szczyty zdobył.

Na pewno zdobywcami Himalajów nie są pospolite osobowości. I na pewno żadne z nas, tu na bezpiecznym lądzie, nie jest w stanie mądrze skomentować ich zachowań i decyzji.

W ponadludzkich warunkach, w których – jak „Kaczor” mi powiedział - nawet oddychanie wykańcza, trudno choćby wyobraźnią wczuć się w ich skórę — dodaje Rafał.


I jeszcze jedno wspomnienie, takie z bardzo wczesnej młodości. Bogusia mieszkała w tym samym bloku, co Marcin.

— To on mnie uczył jeździć na rowerze. Tata mój stał na balkonie i nam dopingował. Marcin trzymał za kij przymocowany do siodełka i biegał za mną — opowiada Bogna.

Mieli wtedy po 10 - 13 lat. Jak mówi trochę psotowali. Ona miała psa Atosa i trzeba było z nim wychodzić na spacery. Marcin często w tych spacerach jej towarzyszył.

— Łaziliśmy z psem po błocie, bo to było niesamowicie atrakcyjne, a potem trzeba było psa wykąpać... ale on tego bardzo nie lubił, a że kochał słodycze to trzeba było go pokusić. Kładliśmy cukierki na rancie wanny.

Atos wskakiwał do wanny pełnej wody, porywał słodycz i szybko wyskakiwał. Oczywiście otrzepywał się na mieszkanie. Było pełno wody. Moja mama Wanda była niepocieszona po powrocie z pracy... bo trzeba było sprzątać — opowiada Bogusia.

Przypomina sobie, że grali na mszach młodzieżowych. "Kaczor" na gitarze, "Radzma" na organach i Piotrek Żebrowski na basie, a ona śpiewała. — To były fajne beztroskie czasy — dodaje. Teraz też śledzi jego wspinaczkę na K2.

Wychowawczynią Marcina w ogólniaku w Nidzicy była nauczycielka fizyki Teresa Kujtkowska, która do tej pory utrzymuje z nim kontakt.

Do jego wyczynów wysokogórskich podchodzi bardzo emocjonalnie, z matczynym niepokojem. Nie ukrywa, że modli się za Marcina, gdy on wychodzi w góry.

Przeżywała bardzo mocno jego samotne wejście na Nanga Parbat, czy na K2, kiedy dopadła go choroba wysokościowa. Tak samo jest i teraz, podczas wyprawy na K2.

Czyta wszystko na jej temat. Bardzo mocno mu kibicuje i często zastanawia się, czy trzeba aż takiego wysiłku, ale jednocześnie go rozumie, bo bardzo ceni sobie ludzi, którzy mają pasję. Dodaje, że jest to hobby bardzo niebezpieczne.

Teresa Kujtkowska była współorganizatorem benefisu na 65- lecie szkoły, na który zaproszono Marcina, prowadziła wtedy z nim wywiad.

Gdy zapytała jakie emocje mu towarzyszą, kiedy wejdzie na szczyt, co widzi. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu odpowiedział, że nic nie widzi. Myśli wtedy tylko o tym jak zejść.

Mówiąc o Marcinie podkreśla, że pamięta swoich uczniów, a szczególnie wychowanków.

— Marcina zapamiętałam w jakiś szczególny sposób, ponieważ on bardzo interesował się fizyką, a więc tym co jest moją pasją i moim zawodem.

Od pierwszej lekcji wykazywał ciekawość poznawczą, wyróżniał się wśród kolegów tym, że zadania rozwiązywał bardzo szybko, bardzo ciekawie. Tak czasami zupełnie inaczej niż na lekcji. Miał swoje niekonwencjonalne pomysły.

Zdarzało się, że ja podyktowałam zadanie, a Marcin robił jakąś operację myślową w pamięci i praktycznie miał bardzo szybko prawidłowy wynik, co nie zawsze potrafił, i chciał później zapisać ładnie w zeszycie.

Ja go za to troszeczkę ścigałam, i to była taka kwestia sporna między nami, ale wiedziałam, że jest bardzo uzdolniony w kierunkach ścisłych, więc mu odpuszczałam. Imponował mi jako uczeń — wspomina wychowawczyni.

Teresa Kujtkowska poznała go bliżej, bo w klasie III wystartował w olimpiadzie fizycznej. Z takim uczniem pracuje się indywidualnie.

— Stąd też poznałam Marcina od innej strony, od strony jego emocji, jego spojrzenia na różne rzeczy. I wtedy zauważyłam, że Marcin miał taką łatwość w pokonywaniu różnych trudności, taką odporność emocjonalną na trudności. I jak teraz patrzę z perspektywy czasu, i tego co robi, co jest jego pasją, to myślę, że to mu się niezwykle przydaje — wspomina.

Pani Teresa miała okazję poznać Marcina również podczas pielgrzymki do Włoch.

— Uczestniczyło wtedy w niej kilku moich uczniów. Była wśród pielgrzymów dziewczyna na wózku inwalidzkim. Marcin pchał ten wózek, zawsze był pomocny, uczynny. Sami gotowaliśmy sobie posiłki, On pomagał dziewczynom. Wszędzie się sprawdzał. I myślę, że ta właśnie cecha pomaga mu we wspólnych wspinaczkach, we współpracy w grupie. Był również wtedy na audiencji u papieża Jana Pawła II — wspomina pani Teresa.

Marcin po skończeniu liceum poszedł na studia, skończył Politechnikę Warszawską, studiował też fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Jest pracownikiem naukowym.

— Z Marcinem spotykałam się i w czasie studiów, i teraz, jak tylko jest okazja. Zawsze są to spotkania niezwykłe, sympatyczne, bo Marcin jest człowiekiem bardzo skromnym, a jednocześnie bardzo otwartym — mówi pani Teresa.

Jak mówi wychowawczyni, nie było z nim problemów wychowawczych, nie było na niego żadnych skarg, nie przypomina sobie żadnego konfliktu z kolegami.

— Marcin był zawsze uśmiechnięty, bardzo ciepły, kulturalny. I w mojej ocenie, taki pozostał do dzisiaj. Bardzo sobie cenię tę znajomość. Mówi się, że człowiek osiąga sukces, gdy uczeń przerasta mistrza. I ja się bardzo cieszę, że Marcin zrobił doktorat, i wiem, że będą dalsze sukcesy. Jest on jednym z moich uczniów, którzy mają takie osiągnięcia w dziedzinie fizyki, jestem z niego dumna — mówi Teresa Kujtkowska.

Gdy rozmawiałam z Agnieszką, koleżanką Marcina i powiedziałam jej, że ich wychowawczyni uważa, że Marcin przerósł swojego mistrza, ona zaprzeczyła.

— To nieprawda. Pani Teresa jest wspaniałym pedagogiem, a Marcin wspaniałym naukowcem. Każdy jest mistrzem w swojej dziedzinie — powiedziała.

Marcin był nieco gorszy z przedmiotów humanistycznych. Jego nauczycielką języka polskiego była Danuta Białek, która mówi, że Marcina zapamiętała jako ucznia niespokojnego, bo chyba lekcja go nudziła i krępowała.

—Szukał sposobu wyjścia poza ramy lekcyjne. To taka natura trochę buntownicza, choć problemów z nim nie było. Pamiętam, że zawsze był uśmiechnięty i to właśnie ten uśmiech zawsze go ratował — mówi polonistka.

Dodaje, że bacznie śledzi wszystkie informacje o wyprawie na K2 i życzy szczęśliwego zakończenia i bezpiecznego powrotu do domu.
Marcin Kaczkan w ostatnim e-mailu do Gazety: Pozdrawiam serdecznie Nidzicę...

OSTATNIE WIDOMOŚCI SPOD K2
Himalaiści idą coraz wyżej. 18 lutego Adam Bielecki i Denis Urubko idą pod komin House’a założyć C2 i próbują iść wyżej do C3.
Liny z 2017 roku na tej drodze są w bardzo dobrym stanie. Adam i Denis są zaopatrzeni w sprzęt biwakowy.
Dwa zespoły: Marek Chmielarski i Artur Małek oraz Janusz Gołąb i Maciej Bedrejczuk z C1 idą w stronę C2, żeby dalej ubezpieczyć drogę. Adam Bielecki i Denis Urubko rozbili namiot na wysokości 6800 m npm.KW

Halina Rozalska


Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Mały #2444984 | 83.9.*.* 21 lut 2018 05:15

    Zalepiony...da radę!!!

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Mały #2444983 | 83.9.*.* 21 lut 2018 05:11

    Pamiętam jak w harcerskich czasach wybraliśmy się na ruskich nartach biegowych wieczorem na wyprawę z pewnej miejscowości do innej bo tam były koleżanki z innej drużyny. Pomyliłem drogi i szliśmy polem na tzw łunę. Kaczorowi w pewnym momencie zaczęły szwankować zapięcia od nart i co chwila znikał w głębokiej zaspie. Gdy doszliśmy do celu cały nos miał zakupiony w sople lodu.Gdy widzę go dziś na zdjęciach z gór to wspominam tą chwilę i jestem z niego bardzo dumny .Czekam do wiosny bo mamy iść na piwko. Trzymam kciuki i wiem że dam radę!!!

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5