Nadali mu numer 22 122...

2018-11-18 17:00:00(ost. akt: 2018-11-18 10:08:35)
HISTORIA\\\ Podjechali pod karczmę. Franciszek zeskoczył z ciężarówki. Kucharka z karczmy wskazała mu cmentarz. Tam się ukrył. Schował się w grobowej krypcie, gdzie z niemieckim nieboszczykiem przeczekał do świtu.
Franciszek Szczepkowski urodził się 30 listopada 1913 roku w Janowie. Jego rodzicami byli Ewa z domu Frydrych i Adam. Ewa zajmowała się dziećmi- Franciszkiem i o 7 lat starszym Stanisławem.

Franciszek musiał szybko dorosnąć. Gdy miał 6 lat umarła mama, a macochy-najpierw Rozalia, potem Leokadia, nie zapewniły mu rodzinnego ciepła.

Od dzieciństwa chodził do gospodarzy na zarobek. Nauczył się przy tym ciężkiej pracy i szacunku do ludzi.

Mieszkał w Waśniewie, a pracując poza domem poznał Janinę, z domu Zbyrowską, z którą 22 kwietnia 1935 roku w Grzebsku wziął ślub. Tego samego roku dostał wezwanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej.

PKU Ciechanów skierowała go do jednostki w Białej Podlaskiej. 17 marca 1936 trafił do 3 kompani 34 pułku piechoty i jako strzelec we wrześniu 1936 roku został przeniesiony do rezerwy.

Wieści o nadchodzącej wojnie dotarły również do Franciszka. W sierpniu 1939 dostał wezwanie mobilizacyjne do Korpusu Ochrony Pogranicza.

Musiał iść na wojnę. Zostawił w domu dzieci i ciężarną żonę, o czym wsiadając do pociągu nie mógł wiedzieć. Syn Stanisław urodził się w maju 1940.

34 pp z garnizonem w Białej Podlaskiej we wrześniu 1939 miał za zadanie bronić granic w odpowiedzialności dowódcy batalionu KOP Stołpce.


17 września po nieudanej obronie strażnicy Franciszek Szczepkowski wraz z innymi kolegami trafia do radzieckiej niewoli.

Osadzono ich w obozie w Kozielsku, gdzie przebywali ponad 6 tygodni.
W obozie, w którym przebywali, Rosjanie proponowali jeńcom polskim, że będą ich podwozić pod linię graniczną z Niemcami, skąd mieli mieć bliżej do domów.

Franciszek nie dał się na taką podróż namówić. Nie ufał okupantowi, słyszał i rozumiał, co się wokół działo. Między jeńcami słyszał rozmowy, że wyjazdom ciężarówek towarzyszą strzały, że wywożą Polaków na śmierć, bo w obozie było za ciasno, panował głód, a nadchodząca zima i napierający Niemcy przerażali Rosjan.

W ramach wymiany jeńców radzieckich na polskich 3 listopada 1939 Franciszek Szczepkowski został przekazany Niemcom. Jeńców takich jak on były setki. W połowie listopada 1939 załadowano ich do wagonów towarowych i przetransportowano do Niemiec do stalagu XIII A w Norymberdze. Nadano mu numer 22 122.

Zdolnych do pracy wcielano do Arbeitskommano, liczących od kilkunastu do kilkuset żołnierzy. Kwaterowano ich w prowizorycznych barakach, w których panowała olbrzymia ciasnota.

W siennikach brakowało słomy, do przykrycia otrzymali po jednym słabym kocu... ale najbardziej dokuczał im głód. Franciszek wspominał, że dzienna porcja chleba była wielkości pudełka zapałek. Dodatkiem do tego była zupa z brukwi i jarmużu z łyżką smalcu lub margaryny. Czasem zdarzały się ziemniaki gotowane w łupinach lub buraki. Racji żywnościowych nie zwiększano przy wzmożonym wysiłku.

Morderczą pracę przy budowie dróg, mostów, czy wycince drzew przeżyli tylko najsilniejsi. Słabszym, niewydajnym, obniżano porcje chleba i zupy.

W 1941 Niemcy wydali zgodę, by jeńcy pisali do domów listy z prośbą o przesyłanie paczek żywnościowych. Podbudowało to nieco żołnierskie morale. Pisząc listy do domów i oczekując na listy z Polski żołnierze wierzyli, że wrócą do bliskich. Franciszka listy do żony nigdy nie dotarły.

Janina wraz z dziećmi opuściła dom w Waśniewie. Przeniosła się do matki do Grzebska, dlatego listy adresowane na Waśniewo przepadły.

Przez te wszystkie lata Janina z dziećmi żyła w nadziei, że Franciszek wróci. Franciszek w stalagu również nie wiedział, co stało się z jego żoną. Stracił nadzieję na kontakt i przestał pisać.
Pobyt w stalagu wypełniony był nienawiścią do Niemców, tęsknotą do rodziny, do kraju...

Wiosną 1940 roku wszystkich jeńców zmuszono do podpisania zobowiązań pracy dla III Rzeszy. Było to równoznaczne z utratą przysługujących praw wynikających z międzynarodowych konwencji, dotyczących traktowania jeńców.

Po co Niemcom polskie ręce do pracy? Bo wszyscy Niemcy walczyli na wojnie w okupowanej Polsce, Rosji, Francji, Anglii, we Włoszech i innych zakątkach świata.

Wojna trwała wiele lat, a ludzi i zwierzęta na tej wojnie trzeba było jakoś wyżywić. Franciszek trafił do pracy w gospodarstwie bauera. Swoje zajęcia lubił. Miał kontakt z końmi, zajmował się bydłem i trzodą. Znał się na tym, bo przecież od wczesnych lat dzieciństwa zarabiał w ten sposób.

Miał dostęp do warzyw i mleka, co znacznie wzmocniło jego kondycję. Przywiózł z tego miasteczka "pamiątkową" pocztówkę, podpisaną stalagowym ołówkiem. "Jest to dom, w którym spędziłem życie w niewoli od 4 maja 1940 do 25 marca 1945". Wachenheim- Zellerttal. Co ciekawe, ów budynek i kamienny most przetrwały wojnę.

Tymczasem w Polsce żona Franciszka-Janina, wysłała prośbę do Polskiego Czerwonego Krzyża o pomoc w ustaleniu miejsca pobytu lub śmierci jej męża.

Ewakuacja jeńców wojennych ze Stalagu XIII A, pracujących przymusowo w Niemczech, rozpoczęła się w czerwcu 1945.

W marcu nastroje stały się nerwowe. Franciszek wspominał, jak Niemcy ładowali jeńców na ciężarówki i wywozili w nieznanym kierunku. Na taki transport trafił on sam. Pamiętając strzały w Kozielsku na wszelki wypadek postanowił uciec.

Gdy podjechali pod karczmę Franciszek zeskoczył z ciężarówki. Kucharka z karczmy wskazała mu cmentarz, na którym mógłby się ukryć. Na tym cmentarzu wszedł do grobowej krypty, gdzie z niemieckim nieboszczykiem przeczekał do świtu.

Ukrywał się jeszcze dwa miesiące. Bardzo dobrze poznał język niemiecki, mógł więc zarobić na jedzenie. Pracował w pralni, na gospodarstwach... gdzie się dało.

Pod koniec czerwca polskimi już kolumnami ciężarówek, dowieziono go z innymi jeńcami z różnych stalagów na stację kolejową, skąd pociągiem dojechał do Wrocławia.

Tam poznał czeską rodzinę, która zaprosiła go do siebie. Niebywałym przypadkiem było nadanie komunikatu PCK o poszukiwaniach prowadzonych przez polskie rodziny. Odczytano wtedy, że Janina Szczepkowska poszukuje Franciszka. Był to znak, że żyją, że czekają na niego w domu, gdziekolwiek by on nie był. Wrócił jesienią 1945.

Nie było go 6 lat. Za udział w wojnie nadano mu 2,17 ha ziemi w Wichrowcu. Dostał 2 medale, ulgi osadnicze, ale czym to było za lata rozłąki, za cierpienie...

Zaprzyjaźnił się z dowódcą swojego batalionu - Karolem, którego nazwiska nikt nie pamięta. Po wojnie go próbował odnaleźć... znacznie później dowiedział się, że oficerowie zostali w Katyniu, Kozielsku i Starobielsku.... Do końca życia wspominał tę tragedię.

W marcu 1947 i grudniu 1948 urodziły się córki. W styczniu 1949 zmarła Janina. Został sam z piątką dzieci (Hania, Staś, Jasia, Frania i Basia).

Po roku ożenił się Reginą, z którą miał jeszcze ósemkę (Adam, Piotr, Edward, Bogdan, Beniek, Andrzej, Darek i Agnieszka).

Zmarł 6 lutego 1991 roku w Wichrowcu. Pochowano go wraz z synem Benedyktem i żoną Reginą na cmentarzu w Muszakach.

Pozostawił po sobie dużą, wspaniałą rodzinę i mnóstwo wspomnień, wśród których przetrwały również te z wojny.

Trzeba je ocalić od zapomnienia, by krwi, potu i łez przelanych za Polskę nie zatarł czas. To nasz obowiązek. Nasz-Polaków i nas- wnuków... bo Franciszek Szczepkowski był moim dziadkiem.
Dorota Bartoszewicz

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. chwała #2628557 | 77.111.*.* 21 lis 2018 18:02

    szacunek dla takich ludzi

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Jarosław Pastuła #2627228 | 178.36.*.* 19 lis 2018 20:32

    Piękna i wzruszająca historia. Dorota Bartoszewicz, człowiek o gołębim sercu rozwikłała historię, której początek miał miejsce 73 lata temu i dotyczyła mojego Taty. Przeczytajcie http://bartoszyce.wm.pl/522674,NIESMIERT ELNIK-DZIADKA-WLADKA-WRESZCIE-W-REKACH-R ODZINY.html Dorotko, wielkie ukłony

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Niepodległość,PL #2626442 | 188.146.*.* 18 lis 2018 20:24

    Bardzo wzruszajacy artykuł,wazne jest ocalic od zapomnienia tego rodzaju historie,gratuluje Pani Doroto podjecia decyzji o opublikowaniu tej zywej histori,pozdrawiam .

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5