Teraz może cieszyć się życiem

2019-03-09 16:30:00(ost. akt: 2019-03-09 18:04:58)
Pani Jadwiga już wie, że jej trudna walka z rakiem już się zakończyła. Ona była silniejsza od choroby. Przeszła 4 trudne operacje. Nie żałuje, że się na nie zdecydowała. Teraz może cieszyć się życiem.
Jadwiga Mach ma 68 lat. Przeszła cztery trudne operacje. Niełatwo było ją namówić na rozmowę, bo trudno jest opowiadać o własnej chorobie. Jednak zdecydowała się, bo chce, aby kobiety wiedziały, że z raka da się wyleczyć.

Choroba dopadła ją w 1993 roku. Była na badaniach u lekarza, który zalecił jej mammografię. Nie czekała zbyt długo, tylko poddała się badaniu.

Wiedziała, że jej babcia, mama i siostra miały raka. Ona nie traciła jednak nadziei. Myślała, że to nic takiego. Badania zrobiła w szpitalu w Olsztynie i tam jej powiedziano, ze wszystko jest w porządku. Wielka ulga!

Pewna, że jest zdrowa pojechała do sanatorium. Po powrocie zaczęła odczuwać bóle w piersi. Pojechała na biopsję. — Jeszcze się nie martwiłam — wspomina.

Gdy pojechała po wyniki usłyszała wyrok: pierś trzeba amputować. Nie uwierzyła w te wyniki, pojechała na kolejne badania do Krakowa, ale tam potwierdzono tę informację.

— To był dla mnie wielki szok. Nie potrafię opisać tego, co czułam. Żyłam jak w złym śnie. I w tym najtrudniejszym dla mnie momencie była przy mnie rodzina, mąż, dzieci i przyjaciele, którzy mnie wspierali psychicznie — mówi Jadzia.

— Odkładałam wykonanie operacji, bo chciałam zobaczyć wnuczkę, która miała się wkrótce urodzić, a przecież nie wiedziałam, czy przeżyję.

Miesiąc, który dzielił ją od operacji był najsmutniejszym w jej życiu. Płakał mąż, dzieci. — Ja udawałam silną, pocieszałam ich, mówiłam, że będzie dobrze. Ale jak nikt mnie nie widział to płakałam — opowiada Jadzia.

Myślała, że rak to wyrok śmierci. Starała się o tym nie myśleć. Wiedziała, że musi żyć, żeby zobaczyć wnuczkę. W końcu nie mogła dłużej czekać. Wyznaczono termin operacji na 19 listopada.

Czy bała się? — Tak, ale mówiłam sobie, że co zapisane, to niewymazane. Wierzyłam, że przeżyję — mówi.

Po operacji nie mogła się obudzić. — Nagle usłyszałam słowa: Niech się pani obudzi. Ma pani wnuczkę — opowiada.

Jednak jak się okazało, lekarze oszukali ją, bo wnuczka urodziła się już po jej operacji. Nie mogła jej zobaczyć, bo wnuczka urodziła się w Nidzicy, a ona leżała w szpitalu w Olsztynie.

Myśl o zobaczeniu maluszka trzymała ją przy życiu. — 19 listopad 1993 roku, to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Przeżyłam operację i urodziła się wnusia — zapewnia Jadwiga.

Nie był to jednak koniec walki z rakiem piersi. Gdy wróciła do domu, bała się ludzi, unikała ich, nie chciała z nikim rozmawiać.

Niektórzy znajomi zachowywali się dziwnie, bo nie wiedzieli jak z nią rozmawiać. Pytać o zdrowie, o chorobę, o operację?

I wtedy ponownie przyszła jej z pomocą rodzina. Otoczyli ją wielką serdecznością, pocieszali, ciągle mówili, że wszystko będzie dobrze, chwalili. I w końcu przyzwyczaiła się do nowej sytuacji.

Zamówiła sztuczną pierś. Poczuła się lepiej. Razem z mężem wychodzili do znajomych, którzy okazywali jej także wiele serca. Co 3 tygodnie jeździła na chemię do Olsztyna. Nie straciła włosów, były tylko trochę rzadsze.

— Jadłam dużo owoców, warzyw, stosowałam specjalną dietę, brałam tabletki i bardzo dużo ćwiczyłam — mówi.

Powoli wracała do dawnego życia. O chorobie przypominały jej wyjazdy na badania kontrolne. Wszystko było dobrze.

Kiedy już prawie zapomniała o chorobie, po pięciu latach, rak odezwał się znowu. Zaatakował jej drugą pierś. Tym razem wiedziała już co ją czeka. Tę drugą amputację przeżywała bardziej, bo mogła się nie udać.

— Przed operacją bardzo się bałam. Ale i tym razem nie zawiodła mnie rodzina. Mój 3-letni wówczas wnuczek codziennie dzwonił do mnie i śpiewał mi piosenki przez telefon. Do dzisiaj ją pamiętam. Zaczynała się "popatrzcie na jamniczka - wspomina.

Motywowało ją to do walki z chorobą. Wiedziała, że musi żyć dla dzieci, dla wnuków, dla męża. Niestety, rok później lekarze zdecydowali, że muszą usunąć jajniki, żeby nie było przerzutów. I to też przeżyła.

Kiedy wydawało się, że już nic gorszego nie może ją spotkać, okazało się, że w ranie po operacji utworzył się guzek.

— Wtedy myślałam, że to już koniec — mówi Jadwiga. Ale i tym razem się udało. — Mam chyba bardzo dużo szczęścia — dodaje.

Po 19 latach walki wie, że jest zdrowa. — Jestem szczęśliwa, kocham życie i ludzi, żyję jak każda inna kobieta — zapewnia.

Co radziłaby innym paniom? — Żeby regularnie robiły badania, bo wczesne wykrycie raka daje możliwość wyleczenia. Zawsze trzeba podejmować walkę z chorobą, nie załamywać się i liczyć na bliskich i przyjaciół, nawet jak się głupio zachowują. —

Najważniejszy jest uśmiech, bo leczy, a smutek - kaleczy — radzi Jadwiga Mach.
roz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5