W Polsce znalazła nie tylko pracę, ale i miłość swojego życia

2019-04-21 16:00:00(ost. akt: 2019-04-21 16:58:52)
fot.1

fot.1

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

— Przyjechałam z Ukrainy, spod Lwowa. W Polsce bardzo mi się podoba. Wielkanoc obchodzimy po polsku. Ja jednak niektóre zwyczaje ze swojego dzieciństwa, z rodzinnego domu staram się zachować — mówi Ivanna Paszkowska.
Ivanna Paszkowska urodziła się na Ukrainie. W jej rodzinnym domu nie było bogato. Jak wielu innych jej sąsiadów ona również przyjechała do Polski szukać pracy i zapewnić sobie i rodzinie lepsze życie.

Było to rok 2000. Pracę dostała w Raszynie pod Warszawą. Szybko się zadomowiła, bo jest kobietą otwartą i przyjacielską.

I jak się okazało, znalazła tu i dobrą pracę, i miłość swojego życia. Przyszłego męża poznała dzięki koleżance, która mieszkała niedaleko, gdzie pani Ivanna pracowała.

— Umówiłyśmy się u niej na kawę. Zupełnie niespodziewanie odwiedził ją sąsiad. Poznaliśmy się. Wpadliśmy sobie w oko. I nasza znajomość 2 lata później zakończyła się małżeństwem. Do tej pory jesteśmy bardzo szczęśliwi. Mamy 3 córki i syna z mojego pierwszego małżeństwa — mówi pani Ivanna.

Już po roku znajomości przyjechała razem z narzeczonym Krzysztofem do podnidzickich Tatar, gdzie do tej pory mieszkają.
A jeszcze rok później byli już małżeństwem.

Przez rodzinę przyszłego męża została przyjęta bardzo życzliwie. Podobnie przez mieszkańców Tatar. I tak jest do tej pory.

Co ją zaskoczyło w Nidzicy? — W Tatarach było wówczas zaledwie kilka domów, ale była droga asfaltowa, mieszkańcy mieli pojemniki na śmieci.

— Był porządek, koło domów rosły kwiaty, tuje i inne ozdobne krzewy. U mnie na Ukrainie tego nie było. Na podwórku rosły warzywa, a przy drodze np. jabłonie — opowiada.

Pani Ivanna od 19 lat mieszka w Polsce, ale jak mówi, tęskni do rodziny. Czasami odwiedza ją razem z całą swoją rodziną. — Jak zaczynam mówić po ukraińsku, to znaczy, że muszę skontaktować się z mamą — mówi.

Ivanna Paszkowska doskonale radzi sobie z językiem polskim.
— Nikt mnie nie uczył języka polskiego ani w domu, ani w szkole. Nauczyłam się poprzez oglądanie polskich bajek i filmów. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że potrafię mówić po polsku. Przekonałam się o tym dopiero, gdy wysiadłam w Raszynie i przywitałam się z moją pracodawczynią. Odezwała się do mnie po polsku, a ja jej odpowiedziałam w tym języku. Sama byłam bardzo zdziwiona tym, że nie mam problemu, aby się z nią porozumieć — wspomina pani Ivanna.

W Nidzicy skończyła wieczorowe liceum ogólnokształcące, potem studiowała na Uniwersytecie Warszawskim. Wkrótce będzie broniła licencjatu.

Na razie nie pracuje, ale zajęć ma bardzo dużo, zwłaszcza, gdy została wybrana na sołtysa Tatar. Zajmuje się prowadzeniem domu i gospodarstwa.

Ma także czas, aby rozwijać swoje zainteresowania artystyczne. Pięknie haftuje. — Haftu nauczyłam się od babci. Wieczorami nie było co robić w domu, więc przyglądałam się jak babcia haftuje. Pytałam się jak ona to robi. I sama zaczęłam — wspomina pani Ivanna.

Przed Wielkanocą zaczyna haftować ręcznik, którym przykrywa święconkę w koszyku. Sama wykonuje ozdobne jajka. Ozdabia jajka styropianowe w różny sposób: wyhaftowanym materiałem obszytym koralikami, maluje własnoręcznie różne wzorki. Co roku pieczołowicie przygotowuje koszyk na święconkę. Z tradycji rodzinnej pozostało jej to, że koszyk jest duży i jest w nim sporo potraw.

— Na spód kładę białą serwetkę z materiału. Na to wkładam jajka, sól, pieprz, wędlinę, chrzan, masło, twaróg i specjalnie upieczoną słodką babkę drożdżową. Wszystko przykrywam wyhaftowanym białym ręcznikiem, a koszyk obowiązkowo przystrajam bukszpanemv— mówi pani Ivanna.

Potrawy jakie przygotowuje na święta są takie same jak w Polsce. Mięso pieczone, pasztety, galareta. — Robiłam też paschę twarogową, typowe danie świąteczne na Ukrainie. Ale nikomu nie smakowała, więc już jej nie przygotowuję — mówi.

Za to wszystkim smakuje tzw. "zajączek", czyli klops z jajkiem, który co roku musi znaleźć się na świątecznym stole.

Jakich zwyczajów ukraińskich nie przestrzega? Święta trwają na Ukrainie 3 dni, a nie 2 jak w Polsce.

— Obowiązkowo przed świętami kupuje się nowe ubrania. W cerkwi w Wielki Piątek wystawia się całun. Każdy musi go ucałować. W niedzielę i poniedziałek świąteczny odwiedza się groby, przy których odprawiane są modlitwy. Stawia się również zapalone znicze — mówi.

W świąteczny poniedziałek wszyscy oblewają się wodą. — Jak pamiętam, kiedyś to nawet we Lwowie chłopcy biegali z wiadrami i oblewali dziewczyny. I żadna się nie wymknęła. Do tej pory mam przed oczami pięknie ubraną, ładnie uczesaną, pomalowaną dziewczynę. Obstąpili ją chłopcy i jednocześnie z kilku wiader poleciała na nią woda. Nie było to dla niej przyjemne — wspomina.

Dawnym zwyczajem było także to, że w świąteczną niedzielę po nabożeństwie wszyscy zbierali się na placu przy cerkwi i była zabawa.

— Był korowód, śpiewaliśmy piosenki, graliśmy w różne gry. Panna musiała wtedy dostać paskiem. Jeśli tak się nie stało, to znaczyło, że nie ma powodzenia — mówi pani Ivanna.

Nieodzownym elementem tych świąt są pisanki. — Nad ich wykonaniem pracują razem ze mną córki. Nawet same dopytują kiedy będziemy to robić. Zwykle malujemy pisanki w piątek. Nie używam kupionych w sklepie farbek. Malujemy jajka w cebulaku. Ozdabiamy je woskiem lub układamy drobniutkie listki na skorupkach, zawijamy w pończochę i wrzucamy do cebulaku. Robię również tzw. drapanki. Szydełkiem wydrapuje wzory na pomalowanych jajkach. Córki pędzelkiem nanoszą farbami różne rysunki — mówi pani Ivanna.

Do takiej pracy trzeba mieć niezwykłą cierpliwość. Wtedy w kuchni jest straszny bałagan. — Na stole farbki, pędzelki, jajka, różne roślinki. Ale to nikomu nie przeszkadza, bo rodzina jest w komplecie — mówi. I dodaje: — A w niedzielę i poniedziałek świętujemy. Nie zapominamy również o polewaniu się wodą.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5