Świat mazurskich wierzeń

2019-04-19 19:00:00(ost. akt: 2019-04-19 15:43:20)
Nocna mara (Koszmar nocny) – obraz olejny szwajcarskiego malarza Johanna Heinricha Füssliego

Nocna mara (Koszmar nocny) – obraz olejny szwajcarskiego malarza Johanna Heinricha Füssliego

Autor zdjęcia: Domena publiczna

Świat mazurskich wierzeń był rozbudowany i w większości „ukryty” przed osobami postronnymi i „obcymi”. Wszyscy Mazurzy byli chrześcijanami, ale z dala od wzroku duchownych, w chłopskich obejściach, roiło się od demonów i półdemonów.
Wiele przypadłości zdrowotnych czy zdarzeń życiowych wiązano z wpływem nadprzyrodzonych mocy i „postaci”. W tym gronie były mary albo zmory, co nocami dusiły (gniołty) śpiących…

Nazwy
Na większości terenów mazurskich, od Olecka po Szczytno, oraz na Warmii stosowano określenie mara, także marra, mora, mor, maren, co wiązać można było z niemieckim słowem Mähren. W nidzickim i ostródzkim używano określenia zmora, co było czasami wywodzone od słowa zmarły. W innych regionach Polski te niezbyt sympatyczne postacie nazywano też: biża, bieża, ciat, ciota, dusicielka, dusioł, dusiołka, dusiołek, dusznica, gmocek, gniecimek, gnieciuch, gnietek, gniotek, gniotka, gnotek, koga, kicimora, kikimora, kikomora, koszmar, mac, macek, morus, morzysko, mura, myrcha, nocnica, siodełko, siodlisko, siodło, sotona i wieczornica.

Jak ją rozpoznać?
Marami były niemal wyłącznie kobiety. Z pozoru nie wyróżniały się niczym, ale niektórzy opisywali je jako „chude jak szczapa, długorękie kobiety”. Nieraz można było je poznać po „słabo zarysowanych brwiach”. Dobrze obeznani z tematem mawiali: „To zwykły cłoziek, który nie zie, ze jest zmora”.

W akcji
Mary uaktywniały się nocą. Ich celem działania było duszenie śpiących. Mary potrafiły przemieniać się w niewielkie przedmioty, jak źdźbła słomy, igły, nitki, jabłko lub w zwierzęta, małe robaki, koty, psy, żaby. Były na tyle sprawne, że zazwyczaj wciskały się przez szpary lub dziurki od klucza do pomieszczeń. Wślizgiwały się na łóżka i rozpoczynały swoje dzieło. Śpiący nie mogli oddychać, a jednocześnie trudno było się im obudzić i wyrwać z uścisku mary, która dusiła także poprzez pocałunki. Dotyczyło to zwłaszcza młodych mężczyzn. O napastowanych przez marę mówiono: „wysysa mu oddech z ust”. Opowiadano, że „łapami obejmują ciało śpiącego, ściskając go tak mocno, że ledwie może oddychać. Podczas tego uścisku człowiek zachowuje pełną przytomność umysłu, nie może jednak poruszyć ani jednym członkiem, nie może też krzyknąć”.
W innych regionach Polski zmory dusiły przyciskając piersi swojej ofiary kolanami albo wystającymi zębami robiły na piersi albo na szyi małe otwory, przez które wypijały krew. Często „odwiedzany” nieszczęśnik szybko opadał z sił i umierał.

Nie tylko ludzie
Mary miały też swoje „specjalizacje”. Nie wszystkie dusiły ludzi, niektóre preferowały zwierzęta, drzewa i krzewy, w tym nawet jałowiec, zwany po mazursku kadykiem. Miały być nawet takie, które potrafiły dusić wodę lub ogień. Wśród zwierząt preferowały konie, na których urządzały sobie nocne przejażdżki. Śladem po takich ekscesach była piana pokrywająca o poranku pyski lub sierść umęczonych wierzchowców. Niektóre konie miewały grzywy zaplecione w warkocze. Co ciekawe, twierdzono, że zmory napastują tylko młode konie. Stare potrafiły radzić sobie z niepożądanymi nocnymi jeźdźcami, często kręcąc łbami, ocierając się o żłoby i poruszając łańcuchami.

Skąd się brały?
Marą mogli uczynić dziecko rodzice chrzestni! Gdy podczas chrztu pomylono wypowiadaną regułę i na pytanie czego rodzice chcą dla dziecka, mówiono: „mary” zamiast „wiary”. Czasami wystarczyło zaledwie pomyślenie podczas ceremonii przez rodziców chrzestnych, aby dziecko nie stało się marą, a niechciane „życzenie” się spełniało.
Zazwyczaj wierzono, że marami są ludzie (półdemony), którzy przemieniają się w duchy gnębiące inne stworzenia. Na Mazurach sporadycznie identyfikowano je z duszami zmarłych (demonami). Nie można wykluczać, że początki wierzeń w mary-zmory wiążą się z kobietami, które umarły przedwcześnie, m.in. w połogu.

Zapobieganie
Ażeby nie zwabić zmory do stajni należało wchodzić do budynku w nakryciu głowy lub zawiesić tam lusterko. Jej „przywoływaniu” miało także służyć zmywanie naczyń po czwartkowej kolacji! W Starych Juchach, w pow. ełckim, wierzono, że marę można oszukać stawiając buty noskami do drzwi, ażeby pomyślała, „że człowiek wyszedł, że go nie ma”. Tutaj też przed marą chroniła miotła ustawiona na noc „do góry nogami”. Pomagało, ale nie zawsze, założenie koszuli na lewą stronę, wówczas zmora miała także się „przenicować” i dać spokój. Skuteczniejszym sposobem było wyniesienie swojego posłania i zaśnięcie na granicy wsi, „wtedy zmora go nie znajdzie i pójdzie szukać innej ofiary”. Złapana w okolicach Ostródy mara miała krzyczeć: „Lat lot! Lat lot”, co znaczyło: „puść mnie!”. Sposobem na odpędzenie mary było m.in. zwymyślanie jej z użyciem przekleństw, odwrotne ułożenie się w łóżku i położenie na brzuchu lub przybicie jej po obudzeniu się czymś metalowym do łóżka, drzwi lub przęślicy. W chwili ataku (duszenia) wierzono, że pomaga, poruszenie paluchem u prawej nogi.

Ażeby wykryć kto jest marą należało zaprosić ją (podczas duszenia!) na śniadanie – rano przychodziła kobieta z łyżką, która była nią właśnie. O ile mara po duszeniu zamieniła się w jabłko – należało je nadgryźć i nazajutrz obserwować, która z kobiet jest „pobita lub skaleczona”. Wspominano o pewnym stolarzu, który pochwycił marę podczas duszenia i zabił ją młotkiem, wyrzucając ją na gnojowisko. Nazajutrz w tym miejscu znaleziono zwłoki kobiety z raną od takiego narzędzia.
W stajni lub oborze należało uderzać batem po obu stronach napadniętego zwierzęcia – nazajutrz człowiek będący dręczycielem „czuł się tak chory, jakby miał pogruchotane wszystkie członki”. W przypadku zaplecionej grzywy końskiej, należało odciąć jej kawałek i „tłuc kamieniem na progu” – następnego dnia mara miała obtłuczone palce. Czasami wystarczyło przybicie kawałka takiej grzywy za pomocą żelaza do pnia drzewa – zmora nie mogła zaplatać włosów, aż jej nie wyciągnęła.

Uwolnienie.
Często bywało tak, że same zmory nie wiedziały, że są półdemonami. Sposobem na uwolnienie kobiety od bycia marą było jej powtórne ochrzczenie, najlepiej potajemnie. (Jerzy Łapo/Mazury według Jerzego)

Monika Kacprzyk
Opowiada dr Jerzy Łapo

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Zmora #2719884 | 5.173.*.* 20 kwi 2019 08:35

    Wierzył chłop w gusła, az mu dupa uschła.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5