Wkrótce czeka ich przeprowadzka

2019-05-24 19:00:00(ost. akt: 2019-05-24 11:15:30)

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

LUDZIE\\\ Już wkrótce nidzicki dworzec zostanie zburzony. W budynku mieszkalnym została tylko jedna rodzina. Do końca maja musi się wyprowadzić. Siedzą na "tobołkach". I cieszą się, i jest im trochę smutno. Przeżyli tu wiele lat.
W tym mieszkaniu, które wkrótce przestanie istnieć, mieszka 5-osobowa rodzina. Mama z córką, zięciem i 2 wnuczkami. Mieszkają tam od 1992 roku. Wtedy to pani Ewa wyszła za mąż za pracownika kolei i świeżo upieczone małżeństwo dostało od PKP mieszkanie.

— Jak dostaliśmy klucze i weszliśmy do tego mieszkania, to ja płakałam. W takim złym było stanie. Poza tym mieliśmy już 2-letnią córeczkę, a była tylko mała kuchnia i niewielki pokój. Ale cóż było robić. Zgodziliśmy się w nim zamieszkać. A pracownik kolei pocieszył mnie i powiedział: Niech pani nie płacze. Macie centralne — wspomina pani Ewa.

Dodaje, że ubikacja była w korytarzu na dole, było centralne ogrzewanie, ale była tylko zimna woda. Jak dla rodziny warunki były okropne. Ale nie załamali się, powoli przystąpili do remontu mieszkania. W wymianie okien pomogło PKP. Obok mieszkania był strych. Dostali pozwolenie na jego zagospodarowanie. I wzięli się do roboty. Trzeba było pomieszczenia strychowe przystosować do warunków mieszkalnych.

— Wiele rzeczy mąż robił sam. Pomagali nam znajomi. Zaczęliśmy od łazienki. Strych był duży, więc udało się zrobić bardzo dużą i wygodną łazienkę. Nareszcie nie musieliśmy biegać na dół — wspomina pani Ewa. I tak rok po roku remontowali kolejne pomieszczenia. Musieli zachować podpory, które były na strychu.

— Ale jak się okazało, dodawały one tylko uroku naszemu mieszkaniu. Podpory są drewniane, oryginalne. Nie dało się podwyższyć pomieszczeń. Do tej pory są dość niskie. Ale się do tego przyzwyczailiśmy — mówi.

Na początku mieszkanie ogrzewane było z kotłowni, która znajdowała się w piwnicy. Potem ogrzewanie gazowe podciągnięte zostało z dworca. Już było wygodniej. — Nie musieliśmy dużo grzać, bo to budynek przedwojenny, ciepły. Za to prądu idzie trochę więcej, bo okna są małe i jest niewiele światła dziennego — mówi pani Ewa. Teraz mają kuchnię, dużą łazienkę i 4 pokoje. Remont mieszkania kosztował ich wiele pracy i pieniędzy. Ale włożyli w to całe swoje serce. Dlatego teraz ciężko jest opuszczać rodzinny dom.

— To tu przeżyliśmy z mężem dobre i złe chwile, tu spędzaliśmy każde święta, tu wychowała się nasza córka, tu zamieszkała z mężem po ślubie i tu urodziły się moje wnuczki — mówi pani Ewa. — Trudno będzie zostawić pamięć o chwilach spędzonych tutaj z tatą, który niestety w trakcie remontu mieszkania dostał zawału i zmarł. W tym domu każdy kąt go przypomina — dodaje córka.

Mówią, że mieszkało się im bardzo dobrze. Nawet przyzwyczaili się do jeżdżących pociągów. Hałas im nie przeszkadzał, zwłaszcza wtedy, gdy ruszyły na tory pociągi elektryczne. — Jak jeździły spalinowe, to trochę hałasowały — dodaje pani Ewa. Jej córka Ola z dzieciństwa pamięta, że nie miała podwórka, ale nie przeszkadzało jej to w dobrej zabawie.

— Bawiłam się na dworcu, biegałam wokół domu. Jak podrosłam to na boisku "jedynki" można się było bawić. Później, jak chodziłam do szkoły średniej, to już podwórko nie było potrzebne. Cieszyłam się, że mamy duże mieszkanie, bo jak urodziły się moje córki, to miały wygodny pokój. Poza tym mamy działkę w pobliżu i królika. Trzeba będzie przychodzić, żeby go nakarmić — mówi pani Ola.

Dlatego wyprowadzają się niechętnie, ale wiedzą, że nie mają innego wyjścia. Popakowane są już wszystkie rzeczy, z których nie muszą korzystać na co dzień. Worki, kartony są zapakowane i opisane.
— Czekamy na telefon z informacją, że już możemy się przeprowadzać. I to właśnie jest najgorsze, bo żyjemy jakby w zawieszeniu. Cieszą się natomiast córki pani Oli: Oliwka i Maja. — Jestem zadowolona, bo będzie coś nowego — mówi Oliwka.
roz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5