Nidziczanin Krystian Kowalewski znany na świecie freerunner leci zrobić swoje - zdobyć złoto

2019-11-03 16:00:00(ost. akt: 2019-11-03 10:36:45)
Krystian Kowalewski

Krystian Kowalewski

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Krystian Kowalewski, pochodzący z Piotrowic, zajął IV miejsce w największych i najbardziej prestiżowych zawodach we Włoszech w freerunningu. Tegoroczne zawody odbyły się w Materze. Krystian wziął w nich udział jako 1 z 18 najlepszych na świece freerunnerów.
Red Bull Art of Motion to największe zawody w tej dyscyplinie sportu. Startuje w nich jedynie 18 osób z całego świata.

— Dostać jest się ciężko. Mi udało się, bo wygrałem inne bardzo duże zawody Air Wipp Challenge w Szwecji. Zwycięstwo dało mi złoty bilet na Art of Motion. Czyli darmową podróż i cały pobyt podczas wydarzenia — mówi Krystian. Do Red Bull Art of Motion 2019 nie przygotowywał się, bo 2 tygodnie przed wyjazdem zachorował.

— Leżałem w łóżku zakatarzony i nie miałem kiedy zająć się treningiem, choroba mnie rozłożyła, ale w tym roku brałem już udział w zawodach pucharu świata w Montpellier, które wygrałem, później startowałem w World Urban Games w Budapeszcie, zajmując drugie miejsce. Więc zaplecze treningowe było. Jadąc do Matery polegałem na tym, co już umiem. Zawsze tak robię, raczej nigdy nie robię treningu pod konkretne zawody — mówi Krystian.
Do tej pory Art of Motion było organizowane w Santorini. — Oba miejsca są piękne, jedyna różnica między lokacjami jest taka, że w Santorini było więcej betonu i murki były białe, kiedy świeciło mocne słońce, odbijało się od murków i trzeba było mocno przymrużać oczy. Stanowiło to kolejne wyzwanie —wyjaśnia Krystian Kowalewski.

Do Matery przyjechało 18 zawodników z Europy, Azji i Ameryki Północnej i Południowej. Podczas zawodów uczestnicy podzieleni byli na 3 grupy po 6 osób. Z każdej grupy dwie osoby przechodzą do finału.

—Układamy dwa biegi, z góry do dołu. Poruszamy się po wyznaczonym obszarze, wybierając przeszkody, których będziemy używać podczas występu. Na przygotowanie się mamy 2 dni. Często bywa tak, że ktoś układa tylko jeden bieg, przez co, trafiając do finału, ma niespodziankę i ciężko wtedy wygrać. Dlatego każdy powinien ułożyć od razu oba biegi. Nie warto robić dwa razy tego samego biegu, bo wrażenie na sędziach oczywiście będzie mniejsze, a to też jest ważne — wyjaśnia Krystian. Dodaje, że na zawodach nie ma żadnych obowiązkowych figur do wykonania. — Oceniane jest bezpieczeństwo, trudność technik, kreatywność, płynność i ogólne wrażenie — mówi Krystian.

Czego Ci zabrakło, żeby zdobyć wyższe miejsce podczas Red Bull Art of Motion 2019?
— Przygotowań i pewności siebie. Jestem pewien, że mogłem zdziałać dużo więcej, ale pewien łańcuch wydarzeń sprawił, że moja pewność w ruchu mocno spadła. Najpierw choroba. Nie mogłem trenować przed zawodami. Później na miejscu, podczas treningu przed zawodami mój kolega miał wypadek ,przez który trafił do szpitala, działo się to 2 metry ode mnie. Coś takiego mocno na mnie wpływa i nie czułem się już na siłach, żeby trenować. Pomyślałem, stało się, potrenuję kolejnego dnia. I kolejnego dnia wykręciłem sobie lekko kostkę. Nawet zastanawiałem się czy startować czy nie, ale mój osteopata troszkę mnie uspokoił, powiedział, że raczej wszystko będzie w porządku i wystartowałem. Postanowiłem, że zrobię tyle, żeby się pobawić, mieć z tego frajdę i dać dobre show. Bieg finałowy miałem przygotowany tylko w części — odpowiada. I okazało się, że z najlepszym wynikiem w swojej szóstce przeszedł do finału. — A drugiego biegu miałem tylko część. Pierwszy raz tak się stało. Nie wiem czy to kwestia pewności siebie, czy presji jaką na siebie nałożyłem, ale teraz wiem co zmienić i za rok lecę po złoto — mówi.

Skąd biorą się pomysły, skoro na każde zawody trzeba samemu sobie ułożyć biegi?
— Każdy polega na tym co już potrafi. Układamy biegi zależnie od naszego stylu treningów. Ja trenuję dużo salt, dużo robię na drążkach i staram się przy tym płynnie poruszać, poza tym lubię trudne rzeczy. Czyli styl stworzony pod zawody, zahaczam wszystkie kryteria oceniania. Trenuję w różnych miejscach. W mieście, na sali, w parku. Staram się korzystać z tego co mam pod ręką i bawić się. Widzę jakaś rurkę, murek, to staram się wymyślać coś nowego, być kreatywnym. Czasami podglądam w internecie, czasem ruchy wymyślam sam. Przede wszystkim bardzo dużo trenuję, bo kocham ten sport. Im dłużej trenujemy tym więcej pomysłów przychodzi do głowy.

Często dostrzegam coś zupełnie nowego i wydaje mi się to straszne, bo nigdy nie próbowałem, ale jest na to idealne miejsce - wtedy próbuję, rozbijam na części, które po kolei powtarzam. Zamiast od razu robić 2 śruby, najpierw robię jedną, skaczę na materac - jeżeli jest dostępny, a nie na twarde podłoże. Nie rzucam się od razu na ruch, który może być niebezpieczny, żeby nie złapać kontuzji. Do wykonania niektórych rzeczy muszę być przygotowany fizycznie i mentalnie, żebym mógł sobie poradzić ze strachem. Zawsze staram się podchodzić do treningu w bezpieczny sposób. Nauczyłem się tego, po kontuzji, którą leczyłem prawie 2 lata — mówi Krystian.
To były dla niego bardzo trudne 2 lata.

— Kontuzji nabawiłem się przez moją własną nieuwagę. Skakałem z 5 metrów na materace. Kolega nie zsunął ich, ja nie sprawdziłem czy są dobrze ułożone i skoczyłem. Usłyszałem trzask podczas lądowania i wiedziałem, że czeka mnie przerwa. Miałem wiele trudnych momentów. Bałem się, że już nigdy nie wrócę do tego, co kocham. Wiedziałem, że moje życie jest związane z tym sportem. Musiałem bardzo dużo pracować, ćwiczyć, dbać o ciało, o dietę i zdrowie psychiczne. Udało się dzięki pomocy osteopaty z Lublina - Roberta Rojewskiego, który zajął się terapią. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł zajmować się czymś innym. Ruch to całe moje życie i moja miłość Nigdy nie zrezygnuję z parkour. Zawsze będę zajmował się rzeczami, które będą z nim związane — zapewnia.

Dzięki parkour Krystian zupełnie inaczej postrzega świat. Nawet zwykła ławka może zainspirować do pobawienia się. Zwykle ławka kojarzy się z tym, że można na niej usiąść i odpocząć. A Krystianowi kojarzy się z tym, że można ją przeskoczyć, zrobić z niej salto pod różnymi kątami. Najbardziej jednak lubi drążki.

— Jak tylko zobaczę jakiś drążek, albo gałąź, na której można się pobujać, to bardzo często właśnie to robię. Drążki to coś w czym się odnajduję najlepiej — mówi.

Co decyduje o sukcesie? — Umiejętności, samozaparcie, wiara w siebie, miłość do pasji oraz ciężka praca — wylicza.
Krystian zaczął trenować parkour w wieku 13 lat. Była to dość niesamowita historia.

— W podstawówce zobaczyłem chłopaka skaczącego ze schodów salto w przód. Spadł na tyłek, a ja jako 13-latek pomyślałem: o kurde, kozak! Chciałbym tego spróbować! Najpierw próbowałem na zewnątrz, na piasek i po tygodniu stwierdziłem, że zrobię na tych samych schodach. Tak samo jak on spadłem na tyłek, bez większego zdziwienia. Wiadomość o tym doszła do tego ziomka, spiknęliśmy się i zaczęliśmy trenować razem. Początki były dość burzliwe i ciekawe jednocześnie, bo parkour wciągnął mnie całego — wspomina Krystian.

Jak mówi, wcześniej grał w gry typu Prince of Persia, czy inne, gdzie skakało się po budynkach. Wcześniej też wspinał się na drzewa i ta zajawka już w nim była, jednak o parkour usłyszał od chłopaków ze szkoły, zaczęli trenować razem.
— Później ta nasza grupka rozsypała się, ale ja pielęgnowałem zajawkę. Zakochałem się w tym, co robiłem. Miałem dużo problemów. W szkole mnie ganiano, zabraniano, że to niebezpieczne. Rodzice mówili to samo, bo się o mnie bali. Raz się połamałem, więc te obawy jeszcze bardziej urosły — wspomina.
On jednak postawił wszystko na jedną kartę. Postanowił trenować dalej. Nie zrezygnował. Rzucił również szkolę z początkiem II klasy liceum.
— Stwierdziłem, że parkour da mi więcej niż szkoła. Nie żałuję tej decyzji. Jest szansa, że do szkoły wrócę —mówi.

Dopiero z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać. Rodzice zaczęli widzieć, że ta zajawka jest czymś, co kocham i że nie dam rady bez tego żyć, więc zaczęli patrzeć bardziej przychylnym wzrokiem — mówi Krystian.
Zaczął sam zarabiać na siebie, brać udział w prestiżowych zawodach i je wygrywać. Stał się znany w środowisku parkourowym. Ma wielu znajomych, na których może zawsze liczyć.

— Przez kilka miesięcy mieszkałem na parku trampolin. Wyjazd był spontaniczną decyzją. Miałem dużo problemów psychicznych i uznałem, że jeżeli się nie wyprowadzę, będzie naprawdę źle. Napisałem do ziomka, o którym pamiętałem, że jest menagerem parku trampolin. Zapytałem, czy mógłbym tam zamieszkać i pracować. Odpowiedział, że mogę wpadać. I wpadłem – mówi. Ostatnio ciągle zmienia miejsce zamieszkania. Mieszkał już w Olsztynie, Lublinie, Białymstoku, w Nidzicy i znowu w Lublinie.

Dlaczego tak często zmieniasz miejsce zamieszkania?
— Szukam swojego miejsca. Przeprowadzam się z miejsca w miejsce i sprawdzam, gdzie mi się lepiej żyje. To lepiej - to zależy od ludzi, których mam dookoła siebie, od możliwości treningu, od tego jak się czuję w danym miejscu. Nie wiem jeszcze czego szukam, ale jak znajdę to będę wiedział, że to jest to. Wtedy przyjdę i powiem — mówi.

Plany na najbliższą przyszłość?
Szwecja - gdzie jest zaproszony jako gość specjalny na zlot parkour. Później wyjazd do Santorini, wyjazd na kolejny zlot do Belgii i w grudniu wylot na największy zlot parkour 4 The Love of Movement w Holandii. —I to koniec wyjazdów na ten rok. Zima to czas na odpoczynek, wzmacnianie, zadbanie o siebie, o dietę. I po takim sezonie odpoczynku i wzmacnianiu - zawody. Lecę zrobić swoje — mówi Krystian Kowalewski

roz


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Aga #2814207 | 37.47.*.* 5 lis 2019 12:23

    To jest ludzka zazdrość

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5