Wojenne i powojenne święta we wspomnieniach Kaete Retkowskiej

2019-12-26 16:00:00(ost. akt: 2019-12-22 15:49:31)
fot.1 Kaete Retkowska

fot.1 Kaete Retkowska

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Kaete Retkowska ma 89 lat. Od urodzenia mieszka w Wietrzychowie. Jej rodzina przygotowuje się do świąt Bożego Narodzenia. Do tej pory w jej pamięci pozostały obrazy ze świąt wojennych i powojennych, które nie były bogate.
Pani Kaete pamięta święta z dzieciństwa. W jej domu obchodzi się święta w obrządku ewangelickim. Przygotowywano się do nich przez cały adwent.

Młodzi chłopcy robili gwiazdy. W pierwszą niedzielę adwentową chodzili po wsi z jedną gwiazdą i śpiewali pieśni adwentowe. W kolejne niedziele adwentowe powtarzali to samo tylko z dwoma, potem trzema i w ostatnią niedzielę adwentu z czwartą gwiazdą.
24 grudnia zasiadali całą rodziną do Wigilii.

— Nie było u nas zwyczaju, żeby stawiać na stół potrawy postne, chociaż oprócz dań mięsnych były także śledzie, ryby. Śpiewaliśmy kolędy, była ustrojona choinka oraz przychodził wyczekiwany Mikołaj. Pamiętam do dzisiaj, że bardzo się cieszyłam z lalki i wózka, które dostałam od Świętego Mikołaja. Bawiłam się nią przez kilka lat —wspomina pani Kaete.


Bardzo uroczysty był pierwszy dzień świąt. O 6 rano chodziło się do kościoła na Jutrznię. — Było to uroczyste nabożeństwo, podczas którego odtwarzano sceny związane z narodzinami Chrystusa. Po mszy zjeżdżali się goście na obiad. Mama przygotowywała pieczoną gęś. Nadziewało się ją mielonym mięsem, jabłkami, dodawało dużo majeranku, a potem około 2 godzin piekło w piecu — wspomina pani Kaete.


Pani Kaete pamięta też wojenne i powojenne święta. Były one bardzo smutne i raczej ubogie. — Nie mieliśmy kościoła, więc czasami nasze spotkania odbywały się w szkole nr 1 w Nidzicy, czasami w domach prywatnych w Łynie. Przyjeżdżał ksiądz i odprawiał mszę świętą. Chodziliśmy na te msze na piechotę, mimo mrozu i śniegu. Na stół stawiało się to, co było. Jeśli udało się uchować świniaka, to było z czego przygotować święta, jeśli nie, to jedliśmy to co zwykle. Nie czuło się tego świątecznego nastroju. Dopiero później, jak w Nidzicy był już kościół ewangelicki, mogliśmy uczestniczyć w Jutrzni — opowiada pani Kaete.

Kaete Retkowska nie miała łatwego życia. Skończyła tylko szkołę podstawową, bo została sama z matką i dwiema młodszymi siostrami. Musiała pomagać mamie. Jak miała 9 lat wybuchła II wojna światowa.

Tu na terenach Prus Wschodnich było w miarę spokojnie, dopóki nie weszły wojska rosyjskie. Pani Kaete dobrze pamięta zimę 1945 roku. Było śnieżnie i mroźnie. 19 stycznia, na wieść o wejściu Armii Czerwonej, wszyscy zaczęli uciekać.

— Moja rodzina również spakowała na wóz najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyliśmy w drogę. Pomagał nam Polak, który pracował w naszym gospodarstwie. Dojechaliśmy do Rychnowa, ale tam zatrzymali nas Rosjanie, zabrali nasze konie. Ten Polak nam pomagał. Zdobył konia i odwiózł nas do Wietrzychowa. Później odwiedzał nas, a my jego — wspomina pani Kaete.

Gdy dotarli do Wietrzychowa okazało się, że ich dom jest spalony i nie mają gdzie mieszkać. — Schronienie znaleźliśmy na kolonii, mieszkaliśmy po kilka rodzin w jednym mieszkaniu. Rosjanie cały czas zabierali młodych na przesłuchania, a potem oni już nie wracali. Wywozili ich do Rosji. Ja z innymi dziewczynami chowałyśmy się w różnych miejscach, żeby nas nie zabrali. Udało się nam. Zostałyśmy w Wietrzychowie — mówi pani Kaete.

W tym czasie ludzie pracowali dla Rosjan, którzy amunicję wozili przez Wietrzychowo. — Każdego dnia z samego rana musiałam razem z innymi śnieg odrzucać z dróg. Zima była bardzo mroźna i śnieżna. Latem pracowaliśmy przy żniwach. Rosjanie zebrane zboże wywieźli. Nam dawali trochę jedzenia. Latem chodziliśmy na grzyby, jagody, które sprzedawaliśmy, żeby kupić chleb. Sadziliśmy ziemniaki w ogródkach, zbieraliśmy na łąkach szczaw. Czasy były bardzo trudne — mówi kobieta.

Po wyjeździe Rosjan do Wietrzychowa przyjechał polski administrator. Zaczęło w Wietrzychowie powstawać Państwowe Gospodarstwo Rolne.

— Zamieszkaliśmy w budynku, który stał w pobliżu naszego spalonego domu. Ten budynek zachował się i po naprawach nadawał się do zamieszkania. Ja rozpoczęłam pracę w PGR. Było trudno, bo znałam tylko język niemiecki. Powoli uczyłam się polskiego — wspomina pani Kaete. Jej sytuacja polepszyła się, gdy wyszła za mąż. Męża poznała w pracy. Helmut Retkowski był kowalem w PGR.

— Mąż wyszykował nasz dawny budynek gospodarczy, zrobił 2 pokoje, kuchnię i łazienkę. Urodziło się nam 5 dzieci, 3 córki i 2 synów. Niestety, mąż w 1980 roku zmarł. Nie żyje już także jeden syn — mówi pani Retkowska. Nowy dom pobudowali córka z zięciem. — Żyje mi się dobrze, spokojnie. — dodaje.
W miarę upływu lat było coraz lepiej. Teraz nasza rozmówczyni mieszka w ładnym dużym domu razem z córką i zięciem. Należy do Nidzickiego Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej, a także śpiewa w chórze działającym przy stowarzyszeniu.
roz

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. pokrzywdzona #2839814 | 89.228.*.* 26 gru 2019 16:58

    niemka, niech dziekuje unklowi hitlerowi, wstydu helmutka nie ma

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-6) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (5)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5