Miał być pisarzem, a został aktorem

2020-02-02 16:00:00(ost. akt: 2020-01-31 14:18:12)
Nidziczanin Mateusz Feliński od najmłodszych lat miał duszę artysty. Jako nastolatek napisał i wydał swoją pierwszą książkę. Marzył, żeby zostać pisarzem. Ale... późniejsze wydarzenia w jego życiu sprawiły, że wybrał aktorstwo. Na scenie zadebiutował w wieku 4 lat. Zaśpiewał wówczas piosenkę "Takie tango" Krzysztofa Cugowskiego.
Mateusz Feliński urodził się w Nidzicy. Tu skończył szkołę podstawową, później gimnazjum i liceum. Jako uczeń marzył o tym, żeby zostać pisarzem. W pierwszych latach nauki w nidzickiej „Dwójce” zaczął przejawiać talent pisarski, co później zaowocowało napisaniem powieści detektywistycznej „Quick Kick”. Książka Mateusza, wtedy gimnazjalisty, ukazała się w druku, nie była jednak dostępna w księgarniach. Po wydaniu swojej pierwszej powieści pisał dalej, ale utwory publikował już na swoim blogu.

— Zacząłem tworzyć opowiadania o współczesnej młodzieży, o czymś, co znam, o własnych doświadczeniach. Niektóre postacie były inspirowane moimi kolegami czy koleżankami, a niektóre wydarzenia historiami z mojego życia. Akcja działa się w Olsztynie. Czytelników było sporo. W liceum zacząłem czytać więcej książek i chyba doszedłem do wniosku, że nigdy nie dorównam autorom, których czytałem. Dlatego zamknąłem ten rozdział mojej twórczości — mówi Mateusz.

Ale odkąd pamięta ciągnęło go do sfery artystycznej. W szkole, gdy miał ku temu okazję, brał udział w różnych koncertach, apelach czy przedstawieniach. W liceum, gdy zbliżał się czas wyboru studiów, zdecydował, że chciałby zająć się aktorstwem na poważnie. - Pomyślałem wtedy, że to jest to, co chciałbym robić w przyszłości — mówi Mateusz.

Po maturze zdawał na studia aktorskie, lecz nie dostał się za pierwszym razem. Egzaminy wstępne nie był łatwe. Trzeba na nie przygotować od 4 do 10 tekstów, np. wiersz, fragment prozy staropolskiej, fragment klasyki, fragment prozy współczesnej. Bardzo mile widziane są teksty wieszczów. Podczas egzaminu na tych tekstach trzeba potem wykonywać zadania aktorskie zadawane przez komisję egzaminacyjną.

— Na przykład poważny monolog należy powiedzieć jak telemarketer, jak skisłe mleko lub jak goryl, który je banana i o czymś opowiada. Należy operować ciałem i głosem, pokazać siebie i swoją elastyczność. Od kandydatów wymaga się spontanicznego grania na skrajnych emocjach typu: zabili ci matkę, zostałaś zgwałcona. Kiedy tekst jest wesoły to trzeba go powiedzieć bardzo tragicznie i odwrotnie — wspomina Mateusz Feliński.

Był jednak konsekwentny i po ukończeniu filologii angielskiej ponownie podszedł do egzaminów wstępnych. Ukończył Państwowe Policealne Studium Wokalno - Aktorskie w Gdyni oraz Akademię Sztuk Scenicznych w Poznaniu. W gdyńskiej szkole egzaminy składały się z czterech etapów: taneczno-ruchowego, słuchowego, wokalnego i aktorskiego. Po czterech latach nauki otrzymał tytuł zawodowego aktora musicalowego. Już podczas studiów zaczął pojawiać się na deskach teatralnych, rozpoczął przygodę z dubbingiem, dostał także pierwszą rolę w filmie.

Dziś na stałe gra w Teatrze Czwarte Miasto. – Oprócz występów w Polsce często wyjeżdżamy ze spektaklami do Niemiec, Holandii czy Francji. Są to głównie musicale dla dzieci, dwa tytuły zagraliśmy w Nidzicy — mówi Mateusz.
Gdy dzień ma spędzić na planie zdjęciowym, to zazwyczaj zaczyna go wcześnie rano. — Jest bardzo dużo czekania, trwają próby, sprawdzane są różne ustawienia. Często sceny nie są kręcone chronologicznie, często też od razu kręci się sceny, które dzieją się w tym samym miejscu.

Wtedy przeskakuje się z jednego nastroju w drugi. Nie jest to łatwe, zależy od emocji, bo jeśli one są bardzo rozbieżne, to potrzeba chwili, żeby się przestawić. Trzeba mieć umiejętność szybkiego wyjścia z roli. Wymaga to niezwykłego skupienia i ciągłego szkolenia własnego warsztatu aktorskiego — tłumaczy Mateusz.

W teatrze tryb pracy jest nieco inny. Próby są zazwyczaj rano, spektakle wieczorem. Najpierw są próby czytane, potem na scenie - dochodzi ruch, kostiumy. Przed premierą są 3 próby generalne. Po spektaklu często aktorzy rozmawiają z widzami. — I to właśnie uwielbiam w teatrze. Od razu wiem, czy sztuka się podobała, czy nie i co czuł widz, gdy ją oglądał. Ten bezpośredni kontakt z widzem jest dla mnie bardzo ważny — mówi.

Nigdy nie wiadomo czy na premierze wszystko się uda. Na każdym spektaklu trzeba się starać zagrać jak najlepiej, nie ma miejsca na pomyłki, bo widz to zauważy.

— Nie da się zrobić dubla. Oczywiście zdarzają się różne wpadki. Pamiętam dwie duże. Pierwsza była z winy kolegi. Graliśmy spektakl przedpremierowy, miałem bardzo dużo zmian kostiumów. Kolega przez przypadek uciął kilka stron scenariusza i przeskoczył do przodu. Wychodziłem już na scenę, gdy słyszę, że nagle znaleźliśmy się w innym momencie przedstawienia. Natychmiast zawróciłem, oczywiście „w roli”.

Za kulisami nie miałem nikogo do pomocy, ekspresowo zrzuciłem z siebie kostium, z przebiórką w kolejny ledwo się wyrobiłem. Widzowie może nie wiedzieli, że to wpadka, ale my to zapamiętaliśmy. Do dzisiaj przy graniu tego spektaklu boję się, że sytuacja się powtórzy. Druga wpadka była z mojej winy. Wielkim strachem każdego aktora jest tzw. gotowanie się na scenie, czyli „prywatny” atak śmiechu —wspomina Mateusz.

Przyczyną niezamierzonego śmiechu może być np. to, że rekwizyt nie zadziałał, kolega się potknął albo zapomniał tekstu. – Kiedyś w spektaklu śpiewaliśmy z koleżanką balladowy duet. To była bardzo wzruszająca piosenka o nadziei dla całego lasu. Staliśmy obok siebie. Ona śpiewała pierwszą zwrotkę, a ja drugą. Gdy zbliżała się moja kolej, koleżance załamał się głos i wydała z siebie dźwięk, który tak mnie rozbawił, że popłakałem się ze śmiechu. Ona stała w ciszy, a ja śpiewałem ze łzami w oczach, choć w pewnym momencie nie był to już chyba śpiew, a melorecytacja. Ale walczyłem ze sobą, by pozostać w nostalgicznym klimacie piosenki. W takich sytuacjach trzeba się zachowywać tak, jakby się nic nie stało, jakby tak miało być. Najważniejsze, żeby nie pokazać widzowi, że coś poszło nie tak — dodaje.

Z pracy w teatrze najlepiej wspomina przedstawienie dyplomowe "Krwawe gody". Reżyserował je Adam Nalepa. — Zadzwoniłem do wymarzonego reżysera w imieniu całego roku i zapytałem, czy zgodzi się z nami pracować. Zgodził się. To było kilka wspaniałych, ale też bardzo wymagających miesięcy pracy. Myślę, że udało się nam wszystkim stworzyć wyjątkowy spektakl —wspomina. Dodaje, że w pracy aktora dużą rolę odgrywa kostium, Przekonał się o tym podczas "Ślubów panieńskich" przeniesionych na potrzeby egzaminu w lata 20-ste XX wieku - w świat piór, frędzli i Wielkiego Gatsby'ego.

— Kostium potrafi pomóc aktorowi. Ja mam tak, że jeśli nakładam kostium bohatera to od razu się nim staję. Jeśli mam na sobie prywatne ciuchy, to jednak są to moje rzeczy, a gdy zakładam kostium mam na sobie coś, co należy do kogoś innego. Czasami np. wystarczy nałożyć frak i od razu się człowiek wyprostuje. W teatrze jednak kostiumy najczęściej przychodzą tuż przed premierą. Dlatego koniecznie trzeba dać z siebie wszystko na próbach, by potem na spektaklu mieć czym ten kostium wypełnić — mówi.

Czym się różni praca w teatrze od pracy na planie zdjęciowym? — W teatrze łatwiej się nakręcić. Od początku do końca spektaklu rola i emocje narastają. Ale jest o tyle trudniej, że wychodzi się na scenę i gra na żywo przed publicznością. Jak coś jest nie tak, nie da się tego poprawić. W filmie czy serialu nieudaną scenę można powtórzyć — mówi.

Jaką rolę chciałby zagrać, taką wymarzoną? — Przede wszystkim taką, przy której po skończonym spektaklu ledwo mógłbym stać na nogach. Uwielbiam, gdy rola jest dla mnie wielkim wyzwaniem, rozwijaniem swoich umiejętności. Choć zazwyczaj gram role komediowe wolę takie, gdzie przekraczam swoje granice. Chciałbym kiedyś zagrać jakiś czarny charakter, może w filmie science-fiction? Wyzwaniem byłoby też zagrać u konkretnych reżyserów teatralnych np. Eweliny Marciniak lub ponownie u Adama Nalepy — mówi.

Od kogo zależy ostateczna wersja spektaklu? Od reżysera czy aktora? — Oczywiście, od reżysera, który ma wizję całości. Aktor ma możliwość zaproponowania własnej interpretacji postaci, którą gra, swojego rozumienia sztuki. Może zaproponować konkretne zachowania, ale... jeśli reżyserowi to nie odpowiada trzeba zagrać tak, jak tego wymaga reżyser. Wtedy trzeba mu zaufać i postarać się zrozumieć jego racje — mówi.

Mateusz Feliński nie zapomina o swoim rodzinnym mieście. — Chętnie tu przyjeżdżam jak tylko mam czas. Tu się urodziłem, tu jest mój rodzinny dom, tu mieszkają moi rodzice — mówi. 23 stycznia w Ewik Cafe mieszkańcy Nidzicy mogli go podziwiać jako piosenkarza. Usłyszeli wiele znanych przebojów. Mateusz zaśpiewał również przebój Krzysztofa Cugowskiego "Takie tango". Tym właśnie utworem, mając 4 lata, zadebiutował na nidzickiej scenie. — Cieszę się bardzo, że mogłem przed tak fajną publicznością wystąpić. Mam zamiar do rodzinnego miasta z koncertami przyjeżdżać częściej — mówił Mateusz Feliński.

Mateusz Feliński gra w Teatrze Czwarte Miasto, w Teatrze Wybrzeże i Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Grał w sztukach w reżyserii m.in. Krystyny Jandy, Dariusza Majchrzaka, Adama Nalepy, Krystiana Nehrebeckiego i wielu innych. Cyklicznie pojawia się w serialu "Na Wspólnej". Wciela się tam w rolę licealisty. Jest czarnym charakterem i głównie dokucza kolegom z klasy. — Było to dla mnie ciekawe doświadczenie, bo w rzeczywistości jestem zupełnie inny —mówi.
Prowadzi również zajęcia aktorskie z dziećmi. Pisze dla nich autorskie scenariusze spektakli, które potem reżyseruje.

roz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5