Fascynacja od pierwszego wejrzenia

2020-02-16 16:00:00(ost. akt: 2020-02-16 17:03:41)
Marian Pięta na tle stworzonych przez siebie witraży

Marian Pięta na tle stworzonych przez siebie witraży

Autor zdjęcia: Zuzanna Leszczyńska

Marian Pięta z Nidzicy od 28 lat tworzy witraże. Jednak sztuka łączenia ze sobą kolorowych szkiełek zafascynowała go już 70 lat temu... Teraz marzy, żeby przekazać zdobytą wiedzę i umiejętności kolejnym pokoleniom.
Zamiłowanie do witraży pojawiło się w życiu pana Mariana dość nieoczekiwanie. Było to krótko po wojnie, w 1950 roku. — Mieszkaliśmy na wsi, mama była wdową, miała czworo dzieci. Pewnego dnia mama zabrała mnie do kościoła w Garwolinie, oddalonego o 7 kilometrów od naszej miejscowości. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem witraże. Nie miałem pojęcia, co to jest, mama też nie potrafiła mi tego wytłumaczyć. Siedziałem i zastanawiałem się, w jaki sposób połączone są ze sobą te szkiełka. Wtedy narodziło się we mnie marzenie, że chciałbym kiedyś to robić — wspomina Marian Pięta.

Pan Marian pracował jako kierownik piekarni, a później ciastkarni. Po jakimś czasie przejął interes. Jednak przez te lata o witrażach nie zapomniał. — To była fascynacja od pierwszego wejrzenia. Kupowałem książki, uczyłem się teorii, żeby dowiedzieć się, jak technicznie takie witraże wykonywać, w jaki sposób łączyć ze sobą szkiełka. Ale żeby się tego naprawdę nauczyć musiałbym iść na studia na Akademię Sztuk Pięknych. A na to nie było mnie stać — mówi Marian Pięta.

Niestety, w 1992 roku firma pana Mariana upadła. — Byłem zrozpaczony. W jeden dzień zawalił się cały mój świat. Żona bardzo chciała, żebym wydobył się z tej mojej goryczy i zaproponowała, żebym pojechał do Olsztyna na kurs witrażu. ,,Jedź, uspokoisz się, zawsze o tym marzyłeś"- mówiła. I pojechałem. Wyciszyłem się, zacząłem pomalutku tworzyć — wspomina mężczyzna.

Pan Marian przerobił jeden pokój na swoją pracownię, kupił narzędzia, szlifierkę. Zaczął robić witraże płaskie i przestrzenne. Preferuje technikę Tiffany'ego, polegającą na tym, że po sporządzeniu projektu witrażu wycina się pojedyncze detale, po czym się je szlifuje. Szkła łączone są ze sobą folią miedzianą i lutowane cyną. W przypadku lampy trzeba wykonać najpierw szablon, praca wymaga precyzji i jest niezwykle wymagająca.

— Tę lampę, która stoi w pokoju robiłem przez miesiąc. Zrobiona jest z 630 kawałków. Pracowałem co drugi dzień, po około 6 godzin — wyjaśnia mężczyzna. Będąc już na emeryturze, pan Marian odwiedził Klasztor Ojców Franciszkanów w Niepokalanowie. Tam po raz kolejny zobaczył witraże, które go zafascynowały. — Udało mi się nawet dotrzeć do autora tych prac. To 93-letni wówczas zakonnik, który długo mieszkał w Niemczech i we Francji. Zachęcał mnie do wyjazdu, ale do tego trzeba byłoby mieć sponsora. Mówił, że w Polsce nie nauczę się tak tworzyć, ale że mam zacięcie. Trochę mną pokierował — wspomina Marian Pięta. Tworzenie witraży to sztuka piękna, lecz niestety kosztowna.

— A ja już się starzeję. Chciałbym komuś przekazać to, czego się nauczyłem. Dwa razy wystawiałem swoje prace na wernisażu ,,Z szuflady", a także na Targach Rzemiosła. Ale witraży sprzedawać nie mogę, bo musiałbym założyć działalność. Metr szkła kolorowego kosztuje od 120 do 960 zł. Są też formatki za 30, 40 zł. Chciałem zorganizować warsztaty dla młodzieży, żeby zamiast siedzieć przed komputerami nauczyli się czegoś fajnego. Jednak koszt szlifierki, szkła, noży i innych potrzebnych rzeczy to ok. 3600 zł na kursanta. Mogę też uczyć pojedyncze osoby, jednak do tego potrzebowałbym pomieszczenia, pracowni — mówi pan Marian. Osoby, które mają pomysł, jak pomóc panu Marianowi, prosimy o kontakt z redakcją.

zl

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5