Bez znajomości języka angielskiego zwiedził 45 krajów

2020-05-10 16:00:00(ost. akt: 2020-05-08 08:56:05)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Sebastian Waśkowicz bez znajomości języka angielskiego zwiedził 45 krajów. Na co dzień zajmuje się innowacjami w rolnictwie, a w wolnych chwilach planuje, układa strategię i jeździ w nieznane. Miłość do podróży zaszczepiła w nim babcia. Przed wyjazdem nastawia się, że będzie "ciężko", woli bowiem pozytywne zaskoczenie od rozczarowań...
— Czym zajmuje się Pan na co dzień?
— Pracowałem w Nidzicy jako kierownik Powiatowego Zespołu Doradztwa Rolniczego, a od stycznia jestem brokerem w Warmińsko-Mazurskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego. Zajmuję się innowacjami w rolnictwie, łączeniem biznesu, nauki, rolnictwa, tworzeniem sieci kontaktów. W wolnych chwilach jestem jeszcze konferansjerem, prowadzę szkolenia i amatorsko gotuję.

— Jak zaczęła się Pana przygoda z podróżowaniem?
— Właściwie można powiedzieć, że to zaczęło się samo z siebie. Moja babcia bardzo lubiła podróżować. Jeździła oczywiście po Polsce, bo kiedyś nie było tak łatwo jechać za granicę, jak teraz. Byłem z nią bardzo zżyty, można powiedzieć, że mnie wychowywała i myślę, że to właśnie babcia zaszczepiła we mnie miłość do podróży. Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej po raz pierwszy byłem na zorganizowanej wycieczce w Austrii. Regularnie zacząłem wyjeżdżać jakieś 7-8 lat temu. Zwiedziłem 45 krajów, w tym m.in. Australię, Kambodżę, Wietnam, Kanadę itd.

— Jak wyglądały Pana pierwsze wyjazdy, a jak przebiegają one teraz?
— Pierwsze podróże były to zorganizowane wycieczki z biurem podróży. Po pewnym czasie zaczął mnie denerwować ustalony z góry plan, pomyślałem też, że nie ma sensu dłużej przepłacać i być skazanym na sztywny program. Wtedy zacząłem podróżować na własną rękę. Czasami jeździłem sam, a kiedy indziej ze znajomymi. Mam kolegę Tomka spod Warszawy, który też jest dobrym organizatorem i często razem podróżujemy.

Doskonale się dogadujemy i uzupełniamy podczas wyjazdów. Wiadomo, że na dłuższe podróże jeżdżę sam.
W przypadku podróży po kraju ogłaszam się na instagramie, pytam, kto przenocuje mnie "za kilka groszy". Oczywiście są to osoby godne zaufania, z którymi wcześniej rozmawiam, wymieniam kontakty, nie idę "na żywioł". Dzięki temu można naprawdę tanio podróżować, często płacimy bowiem tylko za żywność.

Dzięki takiemu sposobowi podróżowania poznałem też wielu interesujących ludzi: żołnierza marynarki wojennej, właścicielkę hotelu, która próbowała mnie naciągnąć, celnika, emerytowanego lekarza czy muzyka. Oczywiście zawsze mogą zdarzyć się nieprzyjemne sytuacje. Ja nigdy nie zakładam, że będzie super. Przeciwnie, nastawiam się, że nie będzie lekko, a wręcz przeciwnie. Zawsze coś może pójść nie tak, dlatego zamiast rozczarowań przeżywam często pozytywne zaskoczenie. 

— Jak udało się Panu godzić pracę z dłuższymi podróżami?
— Przyznaję, że zdarzały mi się roczne bezpłatne urlopy. Wyjechałem na pół roku do Australii i mój szef wyraził na to zgodę. Byłem też 8 miesięcy w Kanadzie, zwiedzałem Finlandię, Estonię...

— Które podróże najbardziej zapadły Panu w pamięć? Zdarzały się niebezpieczne przygody...? 

— Nasze życie codzienne jest często monotonne i przewidywalne. Sam wyjazd do innego kraju to już przeniesienie w inny wymiar rzeczywistości. Przygodą może być organizacja wyjazdu, sprawy logistyczne związane chociażby z transportem. Na miejscu może okazać się, że coś się spóźnia, coś nam wypadnie i musimy szukać noclegu albo spać na lotnisku. Kiedy byliśmy w Norwegii rumowisko skalne obsunęło się na drogę i nie udało nam się zobaczyć miejsc, które zaplanowaliśmy. Podobnie było jak kolega złamał nogę w górach i szybko trzeba było organizować akcję ratunkową.

Trzeba być przygotowanym na sytuacje dramatyczne, podczas których musimy podejmować szybkie decyzje. Zdarza się, że na przykład ktoś umiera w autobusie. Często występują różnego rodzaju zagubienia, nieporozumienia z mieszkańcami. Kiedyś w autokarze jechaliśmy jako jedyni biali ludzie. Nagle pojazd zatrzymał się na pustyni, naprawdę myśleliśmy wtedy, że nas tam zostawią. A okazało się, że był to czas na ablucję, czyli rytualne obmywanie rąk. I na szczęście udało nam się dojechać bez problemu. W Australii w drodze na Górę Kościuszki kangury wbiegały nam pod samochód, a w Filipinach naprawdę się zgubiłem. Pomógł mi wówczas tubylec, z którym do dzisiaj utrzymuję kontakt. Podczas podróży naprawdę trzeba przewidywać najgorsze i ubezpieczyć się na takie sytuacje.

— Gdzie jeszcze chciałby Pan pojechać? Jak można podróżować w dobie pandemii?
— Mam swoją mapę, gdzie zaznaczam kraje, w których już byłem. Planuję też wyjazdy na dany rok. Lista jest dosyć długa, rok 2020 chciałem zamknąć z 50 zwiedzonymi krajami. Niestety, koronawirus pokrzyżował mi plany i musiałem już odwołać wyjazdy do Rumunii, Ukrainy i Kiszyniowa. Ale Boże Narodzenie i Nowy Rok planuję spędzić w Meksyku.

Musiałem zmienić nieco myślenie, że koniecznie muszę gdzieś daleko pojechać. Dopóki sytuacja się nie uspokoi będę podróżował po kraju. Chciałem zobaczyć cztery najbardziej wysunięte geograficzne punkty naszego kraju, udało mi się zobaczyć trzy, został jeszcze jeden. Ustaliłem sobie kryterium- nasze polskie "naj" - najdalej wysunięty na zachód punkt kraju, największa wyspa, najniżej położona wioska itp. Trzeba się przestawić myślami i adaptować do nowych sytuacji.  Za granicę wybiorę się dopiero po zakończeniu pandemii. 

— Wielu ludzi ma obawy przed podróżowaniem z powodu nieznajomości języka. Bez angielskiego za granicą ani rusz?
— Nie znam języka angielskiego, tylko rosyjski. I wbrew pozorom, po rosyjsku naprawdę można się w świecie porozumieć. Oczywiście nie wszędzie. Wtedy używamy "mowy ciała" (śmiech). Wiele osób ma obawy przed podróżowaniem, bo nie uczyły się języka angielskiego. Albo wybierają wycieczki z biurem podróży. Oczywiście, trzeba się wcześniej zapoznać z miejscem, do którego jedziemy. Jest Google Street View, Google translator, każdy ma teraz Internet. Podstawą jest znajomość ulicy i nazwy hotelu, w którym będziemy mieszkać, na wypadek gdybyśmy się zgubili. A ludzie za granicą są naprawdę bardzo pomocni. Trzeba też zachować logiczne myślenie, zapamiętywać miejsca. Taka strategia przydała mi się na przykład w Wietnamie.

— Ile czasu zajmuje Panu pakowanie?
— Pakowanie mam opanowane do perfekcji i robię to błyskawicznie (śmiech). Po 15 minutach na ogół jestem już spakowany. Chyba, że wyjeżdżam na pół roku, wtedy pakuję się 2 godziny. Trzeba pamiętać o najważniejszych rzeczach: dokumentach, pieniądzach, polisie, bieliźnie, ubraniach, warto zawsze wziąć też coś cieplejszego. Pakowanie warto wcześniej przemyśleć, zwłaszcza gdy jedzie się na dłużej i jest się w jakimś miejscu, np. latem, jesienią, zimą. Dobrze mieć ze sobą małą walizkę, a wszystko spakowane w pakieciki, ruloniki. I koniecznie mieć na uwadze, bez czego możemy się obyć, a co jest nam niezbędne. 

— Jak często w ciągu roku Pan wyjeżdża?
— W ubiegłym roku wyjeżdżałem 11 razy. Nie zawsze są to długie podróże, czasami weekendowe wypady. Na weekend można polecieć do Londynu, Francji czy na Ukrainę. W piątek wylatujemy, w niedzielę wracamy. W dzisiejszych czasach podróże są naprawdę na wyciągniecie ręki. Jeżeli ktoś ma obawy, warto posłuchać znanych blogerów, dziennikarzy, jest chociażby Jakub Porada, który podpowiada, jak tanio podróżować po Europie. I z takich wyjazdów warto korzystać.

zl

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5