Wygrali walkę z koronawirusem

2020-05-09 16:00:00(ost. akt: 2020-05-08 10:36:07)
Pan Leszek wraz z małżonką najprawdopodobniej zarazili się koronawirusem, będąc w Anglii. Po przyjeździe do Polski najpierw zachorował pan Leszek, a później jego żona. Na szczęście, obydwoje są już zdrowi.
Małżonkowie pracują w Anglii. Postanowili wrócić do Polski, ponieważ, jak mówi pan Leszek, tam nie było zapewnionego żadnego leczenia.

— Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Kolega, który z nami mieszkał w sąsiednim pokoju w pewnym momencie dziwnie się czuł. Dusiło go wszystko. Zadzwoniłem do służb, które internetowo przyjmują zgłoszenia od osób, które czują się chore. Ja go zgłosiłem, bo on słabo mówi po angielsku. Ktoś odebrał telefon, zgłosiłem ten przypadek. Mieli się odezwać po tygodniu czasu — mówi pan Leszek. Minął tydzień i nikogo nie było. Zgłosił ponownie, ale powiedziano mu, że trzeba czekać jeszcze kolejny tydzień. Drugi tydzień!

— Kolega czuł się coraz gorzej, więc znowu zgłosiłem, ale tym razem do polskiej służby medycznej, która pomogła mu. Przepisano mu lekarstwa i dzięki temu on też mógł pojechać do Polski. Cieszę się, że też jest zdrowy — mówi pan Leszek.

Małżonkowie postanowili wyjechać z Anglii, bo zdali sobie sprawę z tego, że jeśli zachorują, to nikt ich nie będzie leczył. A prawdopodobieństwo zakażenia było bardzo duże. — Wyjeżdżając, czuliśmy się dobrze. Wsiedliśmy do samochodu i przez Francję wyruszyliśmy do Polski. Początkowo nic nam nie dokuczało, ale, gdy dojechaliśmy do Francji, przetrzymali nas trochę Francuzi. Po tym zatrzymaniu zacząłem się dziwnie czuć, policzki miałem czerwone. Czułem, że coś ze mną jest nie tak, że prawdopodobnie się zaraziłem — opowiada pan Leszek.

Dojechali do polskiej granicy. Tam ich sprawdzono, zmierzono im temperaturę. Gorączki nie mieli. Na granicy podali swoje dane, bo musieli odbyć 14-dniową przymusową kwarantanną. 30 marca byli już w domu. Zdając sobie sprawę, że mogą być zarażeni koronawirusem, nie wychodzili z domu. Wiedzieli, że zgłosi się do nich policja, żeby skontrolować czy tę kwarantannę odbywają. I już następnego dnia pod okno podjechali bardzo sympatyczni policjanci, pytali jak się czują. Codziennie dzwoniono do nich z sanepidu, żeby zapytać o temperaturę,

— Wieczorem dostałem bardzo wysokiej temperatury. Miałem 39 stopni. Było to dla mnie bardzo dziwne, bo ja z reguły mam temperaturę w granicy 35 stopni, a tu nagle taka wysoka gorączka. Zaczęło mnie rozbierać. Czułem się tak, jakbym miał zapalenie oskrzeli. Zaczęło mnie coś dusić z prawej strony. Miałem jakiś dziwny kaszel. Zadzwoniłem do pani doktor. Dostałem jakiś antybiotyk. I już po trzech dniach zaczynało być lepiej. Najgorsze były 3 dni, w czasie których pan Leszek czuł niesamowity ból.

— Momentami myślałem, że będzie koniec ze mną. Płuca mi rozsadzało, kaszel niesamowity, ból głowy i wysoka temperatura. Baliśmy się, że może się skończyć źle — wspomina mężczyzna. Na szczęście po 8 dniach był już zdrowy. Wtedy zrobiono mu badania na obecność koronawirusa. — Wynik badania był ujemny, kolejny także był ujemny — mówi pan Leszek. Wymaz na badania pobrano również od małżonki pana Leszka, mimo że czuła się bardzo dobrze, gotowała obiady, sprzątała, zajmowała się domem. Nawet każde z nich przebywało w oddzielnym pokoju. A jednak okazało się, że jej wynik jest pozytywny. Pan Leszek wyzdrowiał, a zachorowała jego małżonka.

— U żony ta choroba przebiegała zupełnie inaczej. Zaczęło się od bólu głowy, mięśni i stawów oraz temperatury 40 stopni — mówi pan Leszek. Ona także dostała leki, głównie przeciwbólowe i przeciwgorączkowe. U kobiety choroba trwała zaledwie 3 dni.

— Wszystko przeszło jakby ręką odjął — mówi pan Leszek. Po tygodniu zrobiono kolejne badania. Wynik był ujemny. Kolejne badanie miała po kolejnym tygodniu i wynik był również negatywny. Po trzecim ujemnym wyniku uznano, że jest zdrowa. Odetchnęli z ulgą.

— Mnie już wtedy nie badano, bo wiadomo było, że jestem zdrowy — dodaje pan Leszek. Musieli jednak jeszcze odczekać tydzień, żeby wyjść z domu. Dopiero po miesiącu mogli pójść do sklepu.

Był to trudny dla nich czas, ale pomagali im sąsiedzi, znajomi i koleżanki żony. Robili zakupy, nie bali się. — Nie wiem skąd wziął się taki hejt na nas. To, co na nas wypisywali, to się w głowie nie mieści. Dobrze, że pan starosta nam pomógł — dodaje. Teraz zakupy robi pan Leszek. Pierwsze wyjście do sklepu było dziwne, to był lekki szok. — Wszystko jest inaczej niż w Anglii było, jak wyjeżdżaliśmy. Utrzymane odstępy między klientami. Jest ład i porządek, ludzie sami się pilnują, podporządkowują zaleceniom — mówi pan Leszek.

roz

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. ZDRÓWKA #2923244 | 178.235.*.* 20 maj 2020 09:22

    Tylko się cieszyć tylko w kosciele podczas bieżmowania nie zachowane były zasaady bezpieczenstwa wszystkie dzieci siedziały razem bez zachowania odległośći ,tak samo było z swiadkami i rodzicami winę widze katechetek.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. XYZ #2918750 | 178.235.*.* 10 maj 2020 18:42

    Dużo zdrowia życzę.

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5