Serce boli, ale muszę go oddać

2020-09-19 16:00:00(ost. akt: 2020-09-15 14:40:54)
pan Bogdan i Joker

pan Bogdan i Joker

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

LUDZIE/// Muszę znaleźć Jokerowi nowego dobrego opiekuna. Ja zostałem wyrzucony z domu. A swojego psiego przyjaciela nie mogę zostawić na pastwę losu. Pomóżcie mi — prosi pan Bogdan, którego dom nie nadaje się do zamieszkania.
Na rozmowę do pana Bogdana pojechałam do Łyńskiego Młyna, gdzie prawie przez 30 lat mieszkał. Na dużym podwórku stoi niewielki domek. Ma pozabijane dyktą okna, zamknięte drzwi, walący się dach, popękane mury. Teren bardzo urokliwy. Las dookoła, a w pobliżu budynku niewielki stawek. Na środku podwórka stoi duża buda dla psa i obok niej ukochany pies pana Bogdana - piękny, dobrze utrzymany .... Joker.

Nie lubi zapewne obcych, bo natychmiast zaczął szczekać, jakby przywoływał gospodarza. Nie był agresywny, chociaż wzbudził we mnie niepokój. Cofnęłam się o dwa kroki. Joker szczekał, dopóki na podwórku nie pojawił się jego właściciel. Rozmowa z panem Bogdanem była trudna. Widać było, że z ciężkim sercem opowiada o swojej decyzji.

— Nie mogę postąpić inaczej, muszę go oddać. Chciałbym mu znaleźć dom z dużym podwórkiem i osobę, która pokochałaby go tak, jak ja — mówi, powstrzymując napływające do oczu łzy. Pan Bogdan przyznaje, że pies jest duży i wygląda niemal na bestię, ale nie jest bestią. Tak naprawdę jest łagodny. Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy, a jest u pana Bogdana od 4 lat.

— Ktoś go znalazł na wnyku w lesie pod Dobrzyniem i zgłosił do Straży Miejskiej. Przyjechali, ale bali się podejść do niego, bo był agresywny. Ktoś im powiedział, że podobnego psa miał mój ojczym i myśleli, że to jego pies. Przyjechali do mnie i poprosili, żebym z nimi pojechał. Nie wahałem się ani chwili, bo na pomoc czekał cierpiący pies. Podszedłem do pieska, zagadałem do niego, poklepałem. Zaczął merdać ogonem. Wtedy bez wahania podszedłem do niego, pogłaskałem go, spuściłem go z wnyka, zaprowadziłem do samochodu — wspomina pan Bogdan.

I powstał problem. Co z tym psem zrobić? Wtedy pan Bogdan pomyślał, że mieszka na odludziu, nie ma psa, więc przydałby mu się. I tak u niego został. Na początku myślał, że może znajdzie się właściciel i go zabierze. Dlatego nie chciał się do niego zbytnio przywiązywać, ale mijały tygodnie, nikt po psa nie zgłaszał się. Coraz bardziej się do niego przyzwyczajał, a Joker odwdzięczał się coraz większym przywiązaniem. I tak zostali przyjaciółmi. Pan Bogdan miał nadzieję, że zostaną razem na zawsze. Stało się jednak inaczej. Musi mu znaleźć nowy dom i nowego właściciela. Dlaczego?

— Domek, w którym mieszkałem zgłoszono do inspekcji nadzoru budowlanego, bo budynek nie nadaje się do zamieszkania. Jest popękany, przecieka dach. Mnie nie stać na remont budynku, zwłaszcza, że jest on pod nadzorem konserwatora zabytków i wszystko musi być robione zgodnie z jego zaleceniami. Inspektor budowlany stwierdził, że rzeczywiście budynek nie nadaje się do zamieszkania, a mnie z rodziną należy ewakuować. Musiałem się wyprowadzić. Przeprowadziłem się do Nidzicy do wynajętego przez miasto mieszkania. To małe mieszkanie i nie mogę zabrać Jokera ze sobą. Źle by się tam czuł. To jest duży pies, musi się wybiegać. Od tylu lat przebywał na podwórku. Lubi przestrzeń, czuje się wolny — mówi pan Bogdan.

Joker został na podwórku, ale pan Bogdan codziennie przyjeżdża, żeby go nakarmić i pobyć z nim. Musiał przywiązać go do łańcucha, bo z daleka pies groźnie wygląda. Łańcuch jest bardzo długi, nie ogranicza jego ruchów. Rano spuszcza go z łańcucha, pies wybiega się, obleci wszystkie kąty, popływa w jeziorku i wraca, kładzie się na werandzie i czeka. — Wtedy go wołam i przywiązuję do łańcucha. Joker jest bardzo ruchliwy, nawet w budzie nie chce leżeć. Nawet jak deszcz pada, to nie chowa się do budy — mówi. Zabranie go do małego mieszkania to byłoby wyrządzenie mu wielkiej krzywdy. Dlatego pan Bogdan chciałby, aby trafił do dobrego gospodarskiego domu.

— Mam nadzieję, że uda mi się kogoś takiego znaleźć. Zgodzę się też na to, aby ta osoba przyjeżdżała przez kilka dni, aby poznała pieska, a Joker, żeby się do niej przyzwyczaił — mówi pan Bogdan.

Czy nie obawia się, że pies będzie uciekał od nowego właściciela? — Jeśli będzie dobrze traktowany, to nie ucieknie. To jest już starszy pies i szuka miejsca, w którym mógłby spokojnie dożyć swoich dni — zapewnia.

W ŻYCIU NIE BYŁO ŁATWO

— Ja zostałem wyrzucony ze swojego domu, w którym razem z rodziną spędziłem 30 lat. Te lata były różne, ale czułem się w tym domu dobrze. Mieliśmy 2 pokoje, kuchnię, łazienkę, doprowadzoną wodę, prąd. Trochę w dom zainwestowałem — wspomina pan Bogdan. Zamieszkał w nim po wypadku w wojsku. Szukano kogoś, kto by tu zamieszkał, bo stało to puste.

— Lubię takie miejsca i zgodziłem się zamieszkać, chociaż nie było to łatwe. Wprowadziłem się z żoną, która była w ciąży. Wkrótce urodziła się nam córeczka, potem dwaj synowie — mówi pan Bogdan. Właściciele terenu się zmieniali, ale my tu cały czas mieszkaliśmy.

— Życie nie było łatwe, zwłaszcza jak dzieci podrosły. Zaczęły chodzić do przedszkola, potem do szkoły. Nie mieliśmy samochodu. Dzieci trzeba było na piechotę odprowadzać. Najgorzej było zimą, które były wtedy i śnieżne, i mroźne. Ja wyjeżdżałem do pracy, a żona sama zostawała z dziećmi. Nie było telefonu. I gdyby coś się stało, to nikt nie przyszedłby z pomocą, bo nie byłoby jak zawiadomić. Mimo to wspomnienia mam bardzo fajne. Często organizowali grille, przyjeżdżali ludzie z Warszawy, pytali czy można namiot rozstawić — wspomina pan Bogdan. Jak mówi, proszono ich, żeby zostali i zostali.

— Teraz trochę żałuję, że miałem miękkie serce — mówi. Pan Bogdan pracował w Olsztynie. Z domu wychodził parę minut po 4 rano, żeby zdążyć na pociąg, który odjeżdżał z Dobrzynia do Olsztyna o 5:13. Często wracał do domu ostatnim pociągiem z Olsztyna, który odjeżdżał o godzinie 20: 00. W domu był po 22:00. — Kiedyś tak pracowałem przez tydzień, to nawet dzieci mnie nie widziały. Którejś niedzieli nachyliłem się nad łóżeczkiem syna, a on się rozpłakał. Nie poznał mnie. Szkoda mi było żony, która siedziała tu sama jak palec i opiekowała się dziećmi. Jako jedyną rozrywkę miała tylko telewizor — mówi pan Bogdan.

Zakupy robili raz w miesiącu, bo trzeba było iść do sklepu do Łyny. Czasy były ciężkie. Często brali zakupy na tzw. zeszyt. Spotkało ich także wielkie nieszczęście. W tym domu stracili córkę. Pan Bogdan był w szpitalu w Olsztynie. Żona przyjechała do niego w odwiedziny. Córka miała 15 lat. Została w domu z siostrą cioteczną. Okazało się, że siostra pojechała do domu.

— Córka się wykąpała, lokowała sobie włosy i lokówka wpadła do wanny z wodą. Córka sięgnęła po nią ręką i poraził ją prąd. Córeczka wpadła do wody. Przyjechał listonosz, zatrąbił, ale nikt nie wychodził z domu. Wszedł do domu. Zobaczył co się stało, wykręcił korki i zadzwonił po karetkę. Ale nic się nie dało zrobić — wspomina pan Bogdan ze łzami w oczach. Gdy żona do niego zadzwoniła i powiedziała, że córka nie żyje, to rzucił telefonem o ścianę i stracił przytomność. Reanimowali go. Nie mógł być na pogrzebie, bo lekarze go nie puścili. Mieli szansę przenieść się do Olsztyna, ale nie wyszło. Pan Bogdan pracował w ochronie wewnętrznej w klubie.

— Szef zaproponował, że razem z rodziną mogę zamieszkać w pomieszczeniu nad klubem, ale ja nie chciałem, bo był to klub dyskotekowy i nie chciałem tam wprowadzać dzieci — mówi. Potem zaczęły się problemy rodzinne. Żona nie mogła psychicznie wytrzymać po śmierci córki. — Chciała popełnić samobójstwo, ale ja ją uratowałem. Nie mieszkamy razem, ale utrzymujemy stały kontakt. Żona interesuje się dziećmi. Starszy syn mieszka ze mną w Nidzicy, a młodszy syn mieszka z mamą — mówi pan Bogdan.

Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego Tomasz Korzeniowski: w lutym 2020 roku przeprowadziłem kontrolę w budynku mieszkalnym Łyński Młyn 2. Właścicielem w/w nieruchomości jest Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie, a budynek był bezumownie użytkowany. Użytkownik oświadczył, że już w budynku nie mieszka, tylko ma tu swoje rzeczy i od czasu do czasu przepala w piecu.
W związku ze stwierdzonym bezpośrednim zagrożeniem życia zakazałem użytkowania budynku. Z uwagi na fakt, że budynek jest zabytkiem nakazałem wykonanie wyłącznie niezbędnych zabezpieczeń. Właściciel niezwłocznie wykonał nałożone obowiązki.

Halina Rozalska

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. henryk #2974507 | 10.10.*.* 19 wrz 2020 20:52

    jestem kierowca autobusu którym woziłem młodzież do szkoły, kila dni przed wakacjami tego pana córka wracając do domu wraz z kolega z Lyny oswiadczyla mi ze zrobi niespodzianka rodzicom , bo dostanie świadectwo z czerwonym paskiem, na pogrzebie nie bylem bo bym sie chyba rozmazał, tylko przywiozłem poczet sztandarowy i młodzież ze szkol z Nidzicy, bardzo wpolczuje rodzicom tej tragedii co jakiś czas odwiedzam grób zęby zapalić świeczkę, co do pieska, mógłbym go przyjąć , bo mam ogrodzona działkę, ale obawiam się o współlokatorów, bo sa powiązani z patologia, któregoś dnia odwiedzę tego Pana w lyn skim młynie ale w przerwach miedzy przewozami cyli po 8 do 10

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  2. henryk #2974511 | 10.10.*.* 19 wrz 2020 20:54

    przepraszam za byki w opisie ,ale mój translator coś szwankuje

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5