Wspomina Kornelia Pyszkowska: Młyn pełen książek.

2021-04-23 19:00:00(ost. akt: 2021-04-23 18:28:09)
Archiwum prywatne

Archiwum prywatne

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Było tu bajecznie czysto i cicho. Podłoga pomalowana na mahoń lśniła połyskiem. Znać było na niej pracowitość sprzątaczki. Regały ustawione w równy rząd zapełnione były książkami oprawionymi w szary papier i jednakowo oznakowanymi. Było to na I piętrze w budynku przy ul. Traugutta w Nidzicy.
Był to pokój stanowiący magazyn biblioteczny i jednocześnie pierwszą wizytówkę biblioteki. Przez niego przechodziło się do drugiego pokoju, który spełniał wiele funkcji począwszy od magazynu bibliotecznego na gabinecie kierownika skończywszy. Te zbiory zostały przeniesione z pomieszczeń, które pierwotnie znajdowały się w budynku przy ul. Kościuszki 2. Było to około 3500 woluminów. Stanowiły zasób Biblioteki Powiatowej.

Okna w tym drugim pokoju wychodziły na południowy zachód i przez to miały tę wielką zaletę, że zawsze przez nie wpadało wiele słońca. Między oknami ustawiony był katalog z 16 szufladkami. Na nim stała duża donica z pięknie wyhodowanym winobluszczem. o długości 4 metrów. Wszyscy goście przychodzący do biblioteki zwracali na niego uwagę.

Kwiat stanowił naturalne firanki na oknach, dając tym samym migotliwy cień na książkach ustawionych na półkach.

W pokoju stały dwa biurka. Przy jednym z nich zajęłam miejsce 1 kwietnia 1956r.

Czułam się przy tym trochę nieswojo z wielu powodów. Miałam dopiero 19 lat i siedziałam przy nim jako… kierowniczka. Naprzeciwko mnie, przy drugim biurku, siedziała starsza pani o postawie i wyglądzie księżnej, której pewnego dnia zakomunikowano, że przestaje być kierowniczką z uwagi na swój wiek i brak możliwości jeżdżenia w teren w celu organizacji nowej sieci bibliotecznej w powiecie. Była to pani Maria Ogińska.

Pochodziła z litewskiej książęcej rodziny. Pani Maria przyjęła mnie serdecznie i z wrodzonym taktem. Chociaż ta nowa sytuacja była dla niej mało komfortowa, nie dała mi tego odczuć nawet jednym gestem.

Nazywała mnie tylko “Zosią Samosią”, bo o nic nie pytałam, mimo, że nie miałam pojęcia na czym polega praca w bibliotece. Z panią Marią rozstałyśmy się któregoś dnia po rocznej pracy.

Zachorowała. Nigdy jej więcej nie zobaczyłam. Zmarła w szpitalu po ciężkiej operacji. Na jej miejsce w 1957r. zatrudniona została moja koleżanka szkolna - Maria Przybysz.

W październiku 1956r. zostałam skierowana na kurs do Ośrodka Kształcenia Bibliotekarzy w Jarocinie. Tam dopiero dowiedziałam się na czym polega praca w bibliotece. Przez 6 tygodni uczyłam się abecadła bibliotecznego i zdałam sobie sprawę z tego, że pracować w bibliotece, to nie tylko mieć nieskrępowany dostęp do książek, ale również mozolna, zupełnie niewidoczna dla czytelnika praca.

Przeprowadzka w workach z młyna

Na wiosnę 1957r. otrzymałam polecenie “spakowania książek”. Miałyśmy opuścić dotychczasowe pomieszczenie. Potrzebne było dla innej działalności Powiatowej Rady Narodowej.

Nie mając innego wyjścia wypożyczyłyśmy z sąsiadującego młyna worki i…tak transportowane książki, przeniesione zostały do pokoju o 33 m2 zwalone na stos w budynku ówczesnego Komitetu Powiatowego PZPR przy ul. Kościuszki. W pomieszczeniu tym, razem z Marią Przybysz przebywałyśmy do początku 1959r.

Z jednego małego pomieszczenia zajmowanego dotychczas, biblioteka rozrosła się do 5 dużych pokoi zlokalizowanych na piętrze i na parterze w Ratuszu w centrum miasta. Na I piętrze w Ratuszu urządzona została czytelnia i klub, na parterze były: magazyn biblioteczny z działem gromadzenia i opracowania zbiorów oraz dwie wypożyczalnie: dla dorosłych i dla dzieci.

Od tego momentu datuje się nazwa Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Nidzicy. Ulokowanie w takim punkcie biblioteki, zaowocowało wzrostem czytelnictwa i zajęliśmy wówczas pierwsze miejsce w województwie. Stanowiło to 21% w stosunku do mieszkańców miasta.

W owych czasach biblioteki oceniane były po ilości obsługujących czytelników. Statystyka liczbowa pełniła priorytetową rolę. Zdarzały się więc drobne “pomyłki” w sprawozdaniach z bibliotek gromadzkich. Ich wyłapywanie należało również do naszych obowiązków.

Usytuowana - jak wspominałam - w centrum miasta biblioteka, szybko nabrała cech ośrodka kulturalnego, do którego wieczorami przychodziło wiele ludzi. Duża czytelnia, poza bieżącą prasą i księgozbiorem podręcznym, przyciągała jeszcze ekranem telewizyjnym. Telewizor w ówczesnym czasie był rarytasem.

Obok czytelni zorganizowałyśmy klub, którego wystrojem zajęła się plastyczka Olga Samarska. Olga zjawiła się w Nidzicy któregoś dnia i zaofiarowała swoje usługi jako instruktor plastyki dla dzieci i młodzieży.

Została życzliwie przyjęta przez miejscowe władze. Koło plastyczne powstało w pomieszczeniach wypożyczalni dla dzieci. Było to dla nas zupełnie normalne. Wystrój plastyczny klubu zaproponowany przez Olgę wywołał trochę zamieszania.

Na głównej ścianie wymalowała bowiem gołe postacie kobiet wyłaniające się z fal. Kiedy jednak pierwszy szok minął, wieczorami chętnie schodzili się do klubu dorośli (czasem, żeby pograć w brydża). Nad wszystkim czuwała nasza kochana Stefania Wojciechowska. Rok później do klubu zostało zakupione pianino. Chętni mogli pobierać naukę gry na pianinie.

Lekcje prowadziła instruktorka pani Jóźków z Działdowa. W klubie prowadzona była działalność wykraczająca poza ramy biblioteki. Mając instrument muzyczny mogliśmy zaprosić pianistę do zorganizowania koncertu, co miało miejsce.

Społeczeństwo Nidzicy, w swojej masie nie było zainteresowane taką ekskluzywną rozrywką i przesadą byłoby stwierdzenie, że na taki koncert “naród walił drzwiami i oknami”.

Ale była spora garstka melomanów, dla których słuchanie muzyki Chopina na żywo, wykonywane przez dobrego pianistę było prawdziwą ucztą duchową. Taki koncert połączony z poezją, zaproszeni przeze mnie, przedstawili pianista Maciej Łukaszczyk [uczestnik konkursu chopinowskiego w 1960r. ze swoim kolegą ze Studenckiego Klubu “Stodoła” z Warszawy.

Ten rodzaj pracy w bibliotece, wykraczał daleko poza ramy organizacyjne przypisywane bibliotekarstwu. Ale byłyśmy dumne z tej naszej działalności.

Pożar

Była jesień 1961r. Nie było mnie w bibliotece, ponieważ miałam kolejną sesję na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie studiowałam bibliotekoznawstwo. Wróciłam do domu przeziębiona. Kiedy leżałam chora, w domu rozległ się natarczywy dzwonek u drzwi wejściowych.

Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam bladą i rozdygotaną, z nierównym oddechem, świadczącym o tym, że musiała biec, moją koleżankę bibliotekarkę Marię Boczkowską (vel Przybysz).

Zadyszana wykrztusiła - pali się! Co? - zapytałam. No cały ratusz - odpowiedziała Maria i dodała przy tym, spalą się nam książki. O tym w jaki sposób znalazłam się na rynku, na środku z płonącym ratuszem, tego już zupełnie potem nie mogłam w pamięci odtworzyć.

Jedno zapamiętałam dokładnie - zupełne odrętwienie, które towarzyszyło mi, kiedy niezdolna do żadnego gestu, stałam i patrzyłam na ogień, na krzątających się ludzi wynoszących rzeczy z budynku. Ratusz w Nidzicy zbudowany w XIX wieku, zniszczony w czasie działań wojennych i następnie odbudowany w latach 1949/50 - nie przedstawia sobą żadnego zabytku.

Czworokątny z niewielką wieżyczką pośrodku, spełniał wiele funkcji. We wschodnim skrzydle znajdowało się Prezydium Miejskiej Rady Narodowej z Urzędem Stanu Cywilnego, południowo-zachodnim Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna, zachodnim na piętrze Bank Spółdzielczy, a w skrzydle północnym na parterze sklepy i na piętrze sala widowiskowa.

Teraz cały dach pokrywający ratusz palił się pięknym czerwonym płomieniem, nawet dymu było niewiele - bo ogień trawił wiązania dachowe razem z wieżyczką wykonane z drewna.

Poruszenie w miasteczku było ogromne. Ludzie chętni do pomocy, uwijali się jak w ukropie, nie bacząc na wodę, którą częstowali ich strażacy, usiłujący bezskutecznie dosięgnąć strumieniami wody z sikawek - palącego się dachu.

Pech chciał, że był to dzień targowy i Bank Spółdzielczy dokonywał wiele obrotów finansowych na rzecz chłopów z okolicznych wiosek. Zamieszanie więc było szczególnie mocne, bo dokumenty bankowe wyrzucane były z pierwszego piętra bezpośrednio na ulicę. Nie wyniosłam żadnej książki z biblioteki. Może to dziwne - ale tak właśnie było.

Kiedy minęło pierwsze odrętwienie i weszłam do budynku, starałam się o zabezpieczenie dokumentów bibliotecznych, które znajdowały się w pokojach na parterze. Sprzęty z klubu i czytelni bibliotecznej, znajdujące się na I piętrze, wynieśli ludzie bardzo szybko.

Pojawiły się samochody, na które składowano w wielkim nieładzie wszystkie przedmioty łącznie z książkami, przewożąc je następnie do tymczasowego pomieszczenia, którym stała się sala konferencyjna w budynku Komitetu Powiatowego PZPR. To dziwne - ale książki z tej biblioteki, po raz drugi już znalazły się w tym budynku i to w okolicznościach wyjątkowych.

Jak dowiedziałam się później, pożar budynku ratusza spowodowali dwaj spawacze, którzy naprawiali rury od centralnego ogrzewania na strychu. Zaprószyli ogień w trocinach, którymi zabezpieczone były rury przed mrozem.

Po pożarze

Znowu pakowałam i rozpakowywałam książki z worków. Tym razem były to worki po ziemniakach. Było w nich pełno takiego charakterystycznego miału po wykopanych ziemniakach. Worki z książkami z sali konferencyjnej Komitetu Powiatowego przetransportowane zostały do tymczasowego pomieszczenia, jakim stała się świetlica w nowej szkole 1000-lecia za torami kolejowymi.

Tam na nowo układałyśmy książki na półkach. Przy ich oczyszczaniu z miału nabawiłam się alergii. Nie wiedziałam początkowo co się stało, kiedy rano obudziłam się zupełnie spuchnięta z czerwoną skórą na całym ciele. Z konieczności musiałam zostawić tę ciężką pracę koleżankom, a sama zająć się jedynie porządkowaniem dokumentacji.

Cała ta tragedia w ratuszu spowodowała przeprowadzenie skontrum całego księgozbioru w bibliotece. Musiałyśmy ustalić czy w wyniku powstałego zamieszania nie zginęły nam książki. Okazało się, że jak na tak wielkie zdarzenie - straty były minimalne. To porządkowanie stanu majątkowego biblioteki, przyśpieszyło moją ostateczną decyzję opuszczenia Nidzicy. Miałam już zapewnioną od 1 lutego 1962r. pracę w Bibliotece Miejskiej w Gdyni.


Nota personalna: Kornelia Pyszkowska w latach 1956-1962 pełniła funkcję Kierownika Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Nidzicy. W tym czasie w bibliotece pracowały: Maria Bogusz - kier. Wypożyczalni dla Dorosłych; Maria Szypulska - kier. Wypożyczalni dla Dzieci; Stefania Wojciechowska - kier. Czytelni i Klubu; Maria Boczkowska (vel Przybysz) kier. Działu Gromadzenia i Opracowania Zbiorów (po moim odejściu kierownik B-ki); Kazimierz Zembrzuski - Instruktor Czytelnictwa.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5