Krystian Kowalewski wywalczył mistrzostwo w zawodach Red Bull Art of Motion

2021-07-31 10:00:00(ost. akt: 2021-07-30 09:46:49)
Podczas zawodów w Grecji

Podczas zawodów w Grecji

Autor zdjęcia: Red Bull Content

Z Krystianem Kowalewskim z Piotrowic (gm. Nidzica), czterokrotnym mistrzem świata w parkourze, rozmawiamy o ostatnim zwycięstwie w najbardziej prestiżowych zawodach, tremie, ludzkim strachu, kontuzjach i najtrudniejszym tricku, jaki wykonał.
— Przede wszystkim gratulacje. Który to już Twój tytuł mistrza? Masz jeszcze miejsce na umieszczanie swoich trofeów? Czy już Ci tak spowszedniały, że nie dbasz o nie?
— Dziękuję bardzo. Będzie już 4 światowy, z reszty zawodów nie mam pojęcia, bo nie liczę. Swoich trofeów nie trzymam u siebie, bo jakoś specjalnie mi na nich nie zależy. Na pewno przywołują super wspomnienia i chcę je gdzieś mieć, ale nie widzę ich jakoś nigdzie w swoim mieszkaniu, może kiedyś. Za to moja mama zbiera je jak szalona (śmiech). Wszystkie puchary, medale i dyplomy trzyma u siebie, także teraz dojdą dwa do kolekcji.

— Ostatni tytuł mistrzowski zdobyłeś na zawodach w Grecji. Co to były za zawody? Ile osób w nich startowało?
— Zawody nazywały się Red Bull Art of Motion i są to najbardziej prestiżowe zawody parkour na całym świecie. Startowało 18 zawodników z całego świata, bardzo trudno jest się dostać na te zawody. Na kwalifikacjach internetowych (w ten sposób się dostałem) było chyba ponad 100 osób, a wybranych zostało tylko 6 facetów i 6 kobiet z całego świata. Później były kwalifikacje na miejscu i ze 120 osób próbujących się dostać dostały się 3. Poza tym 3 miejsca z podium z 2019 roku i mamy całą 18-tkę. Zawody tym razem odbywały się na dwóch łodziach, więc było naprawdę super.

— W jaki sposób przygotowywałeś się do tych zawodów? Jak długo trenowałeś?
— Szczerze - nie bardzo się przygotowałem. Na 3 tygodnie przed zawodami uszkodziłem sobie plecy i nie mogłem sobie pozwolić na wiele przygotowań. Tak naprawdę nie byłem pewien do końca czy wezmę udział w zawodach. Długo nad tym myśleliśmy razem z moim osteopatą, który pomaga mi mocno w dbaniu o moje ciało. Zdecydowaliśmy się jednak, że warto spróbować i ryzyko nie jest wielkie. Była to dobra decyzja. Przed zawodami miałem 2 treningi, żeby sprawdzić jak czuje się moje ciało, a potem hop do Grecji.

— W jakich okolicznościach doznałeś kontuzji pleców?
— Kontuzja z przetrenowania. Za mało odpoczywałem i dorobiłem się przepukliny odcinka lędźwiowego. Nic co nie jest do wyleczenia, ale niestety mnie poskładało mocno. Stało się to mniej więcej w tym samym momencie, w którym przechodziłem covid, więc łatwo nie było. Problemy z plecami miałem od października aż do marca, gdzie wszystko się uspokoiło i było w porządku, niestety w połowie czerwca jeden zły skok i plecy odezwały się po raz kolejny. Pracujemy nad tym i na spokojnie się wszystko wyleczy, ale potrzebuję czasu.

— Czy ta kontuzja utrudniła Ci start w zawodach w Grecji?
— Mimo wszystko powiedziałbym, że ułatwiła. Nie nałożyłem na siebie żadnej presji, że muszę stanąć na podium. Chciałem zrobić dobre show w pierwszej rundzie i w drugiej dopiero celować w podium, ale jeżeliby się nie udało, to nie byłoby mi z tym źle. Oczywiście brak treningów trochę zrobił swoje, ale mimo wszystko uważam, że byłem gotowy.

— Zawody po raz pierwszy odbywały się na wodzie. Na czym polegała ich trudność?
— Na pewno było inaczej niż zwykle. Konsekwencje upadku do wody jednak robiły swoje. Najbardziej niebezpiecznym miejscem był skok z jednej łodzi na drugą. Odległość co jakiś czas zwiększała się, bo łodzie jednak się trochę ruszają i ciężko było wymierzyć skok nie zatrzymując się. Jeśli ktoś się zatrzymał, to odejmowali punkty za płynność. Ten skok był wyzwaniem.

— Obawiałeś się tego startu na wodzie? Jeśli tak, to czego? Czy Twoje obawy się potwierdziły?
— Byłem sceptycznie nastawiony do tego jak sam tor będzie wyglądał ,bo jednak jest to coś kompletnie nowego, ale moje obawy nie były uzasadnione. Na miejscu okazało się, że cały tor jest naprawdę super i był to mój ulubiony tor na jakim kiedykolwiek startowałem. Łodzie też były zaskakująco stabilne.

— Co wykonywałeś podczas startu? Miałeś tremę?
— Trudno opowiedzieć, co wykonywałem podczas startu. Chciałem skupić się na tym, żeby dobrze się bawić i trafić we wszystkie kryteria oceniania. Była płynność, trudność, kreatywność i dobre wykonanie. To zapewniło mi miejsce w finale. A w finale więcej tego samego tylko dużo trudniejsze ruchy. Bez tremy byłem, bo i bez presji podium.

— Po zakończeniu swojego pokazu, co pomyślałeś? Miałeś nadzieję na wygraną?
— Po pierwszej rundzie byłem nastawiony na finał. Wiedziałem, że przejdę. W finale startowałem jako przedostatni zawodnik i znając biegi kolegów czułem, że jeżeli wszystko wyjdzie jak zaplanowałem, to mam miejsce na podium. Uważam, że zrobiłem bardzo dobry bieg.

— Jaka była Twoja pierwsza myśl po ogłoszeniu wyników?
— Moje pierwsze myśli to - ,,nie wierzę'', a potem radość. Jeszcze miesiąc temu brakowało mi tylko 2 wygranych zawodów do mojego parkourowego portfolio i teraz zostały tylko jedne do odhaczenia.

— Wygrałeś także rywalizację w kategorii najlepszy trick. Jaki?
— Trick nazywa się cast gainer. Jest jednym z najtrudniejszych ruchów w naszym sporcie, przez to że jest wymagający fizycznie i trudny technicznie. Dużo rzeczy może pójść nie tak. Bardzo łatwo o uderzenie głową w murek. Sam uderzyłem kiedyś, mam dwóch kolegów, którzy uderzyli. Jeden miał wstrząs mózgu i stracił zęba, drugi uderzył i stracił przytomność. Jest to ruch na najwyższym poziomie, dlatego niewiele osób go robi, a jest jednym z moich ulubionych. Dużo czasu mu poświęciłem, bo zawsze chciałem go umieć i teraz nie jest dla mnie w żaden sposób niebezpieczny. Za każdym razem jednak straszny tak samo jak na początku.

— Czy towarzyszy Ci taki zwykły, ludzki strach o siebie?
— Oczywiście że tak. To nie tak, że rzucam się na wszystko jak popadnie. Każdy ruch to setki godzin treningu. Każdy ruch, który robię, robię dlatego, że jestem pewien, że nic mi się nie stanie i wyląduję bezpiecznie. Przy straszniejszych ruchach staram się rozkładać je na części, a jeżeli coś jest dla mnie zbyt trudne, to albo odkładam na kiedy indziej, bo jeszcze nie jestem gotowy, albo robię i ufam mojemu ciału. Ono wie lepiej co ma zrobić. Myślę, że może to być trudne do zrozumienia dla kogoś, kto nie skacze.

— Plany na przyszłość?
— Więcej wyjazdów, warsztatów, zawodów i czerpania zajawki z parkour.

— Kiedy zawitasz do Nidzicy?
— Ostatnio byłem, planuję w sierpniu. Co jakiś czas jestem i odwiedzam rodzinkę, ale nosi mnie jednak po świecie zdecydowanie częściej.

— Gdzie na stałe mieszkasz?
— Obecnie mieszkam w Lublinie, ale od września będę już w Gdańsku. Co dalej? Zobaczymy.

Halina Rozalska


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5