Agnieszka Tołłoczko: Na wsi nadszedł czas kobiet

2021-11-03 19:00:00(ost. akt: 2021-11-03 14:49:01)
Agnieszka Tołłoczko, rolniczka ze Szkotowa pod Nidzicą

Agnieszka Tołłoczko, rolniczka ze Szkotowa pod Nidzicą

Autor zdjęcia: arch. prywatne

Uciekła na wieś i tutaj odnalazła swoją prawdziwą pasję – do ziemi. Dziś jest rolniczką, która dysponuje nowoczesnym parkiem maszyn, a dzięki swoim uprawom przez niektórych nazywana jest królową ziemniaka. Rozmawiamy z Agnieszką Tołłoczko, rolniczką ze Szkotowa pod Nidzicą.
Z Agnieszką trudno umówić się na wywiad. Rozpiera ją energia i wciąż pojawiają się pomysły, które natychmiast chce wcielać w życie. A obok tego jest przecież praca rolniczki. Na polu trzeba być wczesnym świtem. Sprawdzić uprawy, porozmawiać z pracownikami. Kiedy w końcu umawiam się na rozmowę, a jest w okolicach godziny 20, obiera właśnie 15 kilogramów ziemniaków. Na obiad, który powstanie kolejnego dnia, dla pracowników. W polu nigdy nie brakuje zajęć, a każdy dzień obfituje w pracę.

Agnieszka nie urodziła się na wsi, a w mieście – w Olsztynie. Najpierw zdobyła zawód – zootechnika. Potem z wykształcenia została informatykiem. Wydawało się, że pisane będzie jej miejskie życie. Ale przecież nie mogło tak być, kiedy każdą wolną chwilę spędzała u ojca, pod Nidzicą. Tutaj, na wsi, ojciec na początku był dyrektorem dużego PGR-u, potem został jego dzierżawcą, w końcu właścicielem.

— Zawsze podziwiałam ojca, bo mimo pracy w gospodarstwie zawsze był bardzo elegancki, w koszuli, w garniturze. Zawsze dystyngowany, z pasją do zawodu. Poza rolnictwem miał też inne zainteresowania – prowadził drużynę sportową, angażował się politycznie, był społecznikiem. W pracy zawsze był na 100 procent — wspomina Agnieszka Tołłoczko, właścicielka gospodarstwa w Szkotowie pod Nidzicą. — W jego życiu nie było wolnej soboty czy późnego wstawania. Zawsze go za to podziwiałam.

Z wsią połączyła ją nierozerwalna więź.
— Nie miałam problemu, że trzeba zajrzeć do chlewni, pojechać na pole i coś zrobić — opowiada.

W jej rodzinie nie wszyscy byli związani wyłącznie z rolnictwem. Pracowitość i smykałkę do interesu odziedziczyła również po lwowskich krewnych. Jej pradziadek Tadeusz Höflinger był legendarnym cukiernikiem, właścicielem słynnej nie tylko na całą Polskę fabryki czekolady. Z kolei kobiety w rodzinie zajmowały się hodowlą koni i jazdą konną. Babcia Agnieszki jako jedna z nielicznych kobiet swoich czasów potrafiła brać udział w skokach przez przeszkody, które wówczas pokonywali głównie mężczyźni. Hodowała konie wyścigowe. Ta odwaga przechodzi w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie.

— Chyba coś w tym jest, bo w klasie zawsze to ja byłam pierwsza do organizacji wycieczki czy wagarów — wspomina ze śmiechem. — Jednak w rolnictwie najważniejsza jest rozwaga i umiejętność przewidywania. Przyda się też intuicja.
Nie bez powodu więc to właśnie Agnieszce przypadła rola prowadzenia ogromnego, bo mającego niemal tysiąc hektarów gospodarstwa.

— Na mnie wypadło, bo kiedy tata złamał nogę, a miał wtedy blisko 80 lat, podjął decyzję, że nie będzie już prowadzić gospodarstwa. Nie ma synów, tylko trzy córki. I to właśnie mnie, najmłodszej, je przekazał, bym się nim zajęła — wspomina Agnieszka Tołłoczko. — To przejęcie gospodarstwa wcale nie jest tak łatwe i w rodzinach mało kto się do tego garnie ot tak, od razu. To praca, która nie ma wyznaczonych godzin. Trzeba iść w pole czy deszcz, czy zimno, czy też mróz, upał. Pamiętam, że kiedy byłam młoda moje koleżanki jeździły latem nad jezioro, ale ja nie mogłam mieć wolnego, bo właśnie wtedy w polu było najwięcej pracy.
Po latach, dzięki smykałce do biznesu i ogromnemu entuzjazmowi stała się rolniczką i przedsiębiorczynią. I podkreśla, że w rolnictwie kobiety zaczynają odgrywać coraz ważniejszą rolę. Bo w zarządzaniu gospodarstwem ważniejsze od siły fizycznej są umiejętności związane z zarządzaniem, ekonomią czy planowaniem.

— Największym wyzwaniem dla kobiety rolniczki w dużym gospodarstwie jest współpraca z mężczyznami, którzy nie zawsze akceptują, że kobieta może nimi zarządzać. A ja, kiedy zaczynałam, byłam bardzo młoda. Ale kiedy mężczyźni zobaczyli, że się rozwijamy, wciąż inwestujemy, zaczęli się przyzwyczajać. Teraz, w większości przypadków są bardzo zadowoleni z kobiety-szefa — ocenia.
Nie było łatwo, bo gospodarstwo o powierzchni blisko tysiąca hektarów położone jest na terenie pagórkowatym, z przewagą gleb lekkich V i VI klasy. To ona zaryzykowała i za wsparciem i namową Tomasza Bieńkowskiego, prezesa Centrali Nasiennej w Nidzicy, zdecydowała się na uprawę ziemniaków. Było wiele wyzwań, związanych z odkamienianiem i nawadnianiem pól, reorganizacją parku maszyn. Wspierając się kredytami, wprowadziła do gospodarstwa nowoczesne technologie, w tym m.in. system naprowadzania GPS i komputerowe systemy zarządzania.

Kiedy jednak spotkacie Agnieszkę w polu nie wypatrujcie osoby w roboczym, nijakim ubraniu. Oczywiście najczęściej zakłada spodnie i buty na płaskim obcasie, ale zawsze ma być elegancko. Czasem prosto z pola trzeba szybko pojechać załatwić sprawy w banku, czy pojawią się dziennikarze. To ona prowadzi rozmowy z kontrahentami, robi zamówienia, pilnuje płatności, składa wnioski o unijne dofinansowania. Dzięki temu jej gospodarstwo jest słynne w całej Polsce dzięki stosowanym tutaj nowoczesnym i nowatorskim rozwiązaniom.

— Dziś, dzięki wsparciu unijnemu, w dużych gospodarstwach naprawdę dużo się zmieniło. Nie ustępujemy tym, które działają w innych, europejskich krajach — przyznaje Agnieszka. — Jednak dziś rolnicy dzielą się też na dwie grupy. Tych, którzy naprawdę kochają, to, co robią i tych, którzy mają ziemię tylko dla zysku, traktują jako lokatę. To najczęściej warszawscy biznesmeni. Wtedy wiadomo, że nie będą traktować tej ziemi z takim sentymentem.
O niej czasem mówią, że jest królową ziemniaka. To ona postawiła na uprawę ziemniaka i buraka. Udało się, choć na początku wiele osób bardzo sceptycznie podchodziło do tej decyzji. Bo to trudne ziemie, piąta i szósta klasa, nieurodzajne i teren mało sprzyjający, gdzie latem, w czasie upałów, słońce wypala uprawy. Ziemia jest piaszczysta, więc szybko wysycha. Udało się jej i ziemniaki cieszą się dużym powodzeniem.

— Mnie się nawet podoba określenie — królowa ziemniaka — uśmiecha się. — Można powiedzieć, że ziemniaki uwielbiam. W naszej rodzinie jadało się ich zawsze dużo. Były nawet w rosole. Dziś jestem przecież nie tylko producentem ziemniaków, ale również sadzeniaków, które trafiają do dużych gospodarstw polskich, ale również niemieckich czy niderlandzkich.

To jednak efekt ciężkiej pracy i ciągłego szukania alternatyw. Tym bardziej, że praca w rolnictwie zależy od pogody. A ta ostatnio jest bardzo kapryśna. Nie ma już pewności, czy wtedy, kiedy będzie potrzebny, spadnie deszcz.

— Prowadząc gospodarstwo nie tylko trzeba kochać przyrodę, ale też poddać się prawom natury. Przecież wszystko w naturze jest po coś. Gdy jest susza, zboże pozostawia jedno, najsilniejsze źdźbło. To zupełnie jak z bocianami: kiedy rok jest urodzajny i mokry, rodzice zostawiają w gnieździe wszystkie młode, które się wykluły. Jeśli jest sucho i biednie, wyrzucają te pisklęta, których mogą nie wykarmić. Tak działa natura — opowiada. — Rośliny wykształciły szereg mechanizmów, które pozwalają im przetrwać najgorsze kataklizmy. Czasem oczywiście coś trzeba siać czy sadzić na nowo. To przykre chwile, bo czekało się na plony, a okazuje się, że trzeba coś zasiać ponownie.

Największym wyzwaniem jest susza. To ona dokucza rolnikom najbardziej. Dlatego szukamy rozwiązania. Złożyliśmy wnioski o dofinansowanie zakupu deszczowni, co pozwoli sobie z nią poradzić. Już wiemy na przykład, że pod naszymi polami są jeziora podziemne i można wykorzystać wodę z tych zbiorników przy uprawie na przykład ziemniaka czy buraków. I kiedy człowiek bardzo się denerwuje, a przychodzi jakiś pomysł, to od razu jest się spokojniejszym. Bo wiem, że jakoś sobie z tym poradzimy. Wtedy można patrzeć bardziej optymistycznie w przyszłość. Chciałabym dokonać tego cudu w gospodarstwie i nawadniać chociaż te 100-150 hektarów rocznie. Nie mam wpływu na pogodę, ale mogę mieć wpływ na to, czy znajdę rozwiązanie na suszę.
Jej entuzjazm do ziemi widać na każdym kroku. Po tym, jak mówi o uprawach czy o przyszłości.

Swoją pasję do ziemi przekazała czwórce swoich dzieci. Bo obok zarządzania ogromnym gospodarstwem zajmuje się domem, gotuje i wykonuje domowe prace.

— Kiedyś bałam się, że dzieci będą mi miały za złe, że są na wsi. A one wielokrotnie mi powtarzają, że one wieś lubią — opowiada. — Moja córka – Paulina, skończyła technikum rolnicze, potem były studia rolnicze w Kortowie. Jeszcze w szkole średniej nie do końca była pewna, czy dokonała właściwego wyboru. A co się okazało? Pracuje już ze mną rok. Podoba jej się praca w rolnictwie. Dziś zajmuje się pracownikami, papierami. Wcześniej wszystko musiałam robić sama, dziś mam ogromne wsparcie. Uzupełniamy się. A ja cieszę się, że nasze gospodarstwo staje się pokoleniowe. Kolejna córka, choć ma jeszcze 18 lat, też już wsiada na ciągnik i mówi, że nie ma problemu z tym, by zostać na wsi.

Podkreśla, że wieś zmienia się. Wśród młodych kobiet coraz więcej jest tych odważnych i przebojowych. Kończą dobre uczelnie i rozwijają się.

— Moje córki widzą po mnie, że rolnictwo może być ogromną pasją — dodaje. — Zawsze im powtarzam, że ziemia jest najważniejsza. Moje młodsze dzieci – córka Alicja i syn Kamil jeszcze nie pracują w gospodarstwie, ale kontynuują inną rodzinną tradycję – jazdę konną. Starszy syn Aleksander studiuje budownictwo na Politechnice Gdańskiej i to on sprawuje opiekę nad remontami w gospodarstwie, zamawia materiały budowlane, zagląda na budowy. Też jest więc związany ze Szkotowem. Każdy przekazuje gospodarstwu cząstkę siebie i je tworzy.
To trudna i wymagająca praca, ale kiedy ma chwile zwątpienia idzie się pomodlić.

— Może innym pomagają inne rzeczy, u mnie jest to modlitwa. Poproszę o wsparcie, szukam oddechu i go mam. Wtedy z inną energią wracam na pola — przyznaje. — Jedni chodzą do psychologa, inni uprawiają sport, a ja się modlę.
Gdy ma tylko ma czas fotografuje, pisze wiersze. Kontynuuje też rodzinną pasję społecznika w założonej przez siebie Fundacji „Twoja rodzina”, która wspiera dzieci. Razem z Anną Kozłowską-Ryś napisała też książkę o losach Höflingerów, czyli lwowskich przodkach, właścicielach największej niegdyś fabryki czekolady we Lwowie.

— Kocham przyrodę, ludzi i to, co robię i nie widzę się w innej pracy — kończy.
Chcecie zobaczyć, co dzieje się w gospodarstwie w Szkotowie? Śledźcie koniecznie profil gospodarstwa na kanale YouTube. Tam ostatnio Agnieszka z córką Pauliną polecają na przykład, jak w najbardziej smakowity sposób przyrządzić ziemniaka. To prawdziwie rolnicza rodzina na miarę XXI wieku.

Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

fot. arch. prywatne

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. grand #3079882 4 lis 2021 08:10

    Brawo pani Agnieszko

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Dorota #3079867 4 lis 2021 05:06

      Chory feminizm zniszczył wszystko,a teraz bierze się za wieś.

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5