Mayra Wojciechowicz z Mandalamii: Miasto to nie moja bajka

2022-11-07 11:05:17(ost. akt: 2022-11-07 11:16:19)
Mayra Wojciechowicz twórczyni Mandalamii.

Mayra Wojciechowicz twórczyni Mandalamii.

Autor zdjęcia: arch. prywatne Mandalamia

Niezapominajki, byś pamiętała skąd i dokąd zmierzasz. Owies z Krety w intencji obfitości, żywotnik, byś kończyła to co zaczęłaś. W roślinnej mandali warmińskiej każda roślina ma znaczenie. Tworzy je Mayra Wojciechowicz z Mandalamii.
— Który etap w tworzeniu mandali jest najtrudniejszy?
— Uważam, że wcale nie jest to etap, kiedy układa się już rośliny. Dla mnie najtrudniejsze jest przygotowanie tła. To zajęcie zupełnie nieciekawe, głównie techniczne, wymagające precyzji. Trzeba wyciąć tkaninę, rozprasować, przykleić. Moim zdaniem, nie ma w tym absolutnie nic twórczego, a bardziej to mrówcza praca. Stąd moje przekonanie, że jest to najmniej ciekawy moment w procesie powstawania mandali. Praca z roślinami jest wielką przyjemnością.

— Dziś mandale warmińskie powstają na Warmii, ale inspiracją była wyprawa na Kretę.
— Tak, tam, wszystko miało swój początek, ale potem były to już mandale warmińskie. Pierwsza rzeczywiście powstała na Krecie. Choć nie było to również przypadkiem, bo w tamtym momencie wyprowadziłam się na wieś. Wcześniej byłam mocno zaangażowana w działania społeczne, ale nadszedł czas, kiedy uznałam, że aktywizm trochę mnie wypalił. Żyłam intensywnie i już tak nie chciałam. Wiedziałam tylko jedno – chcę chodzić po lesie, spacerować z psami i palić ogień. Jako dziecko bardzo to lubiłam, a nie miałam okazji tego robić mieszkając w dużych miastach. Potrzebowałam równowagi, której nie miałam. Na początku zupełnie nie wiedziałam, czym będę się zajmowała na Warmii. Musiałam wyhamować, zatrzymać się, czerpałam z bliskości natury. Nie miałam większych planów. Życie płynęło spokojniej, a ja miałam czas, by rozejrzeć się wokół. Kiedy wyjechałam na Kretę, zamiast rzucić się w wir zwiedzania, zaczęłam zbierać tamtejsze rośliny. Wróciłam na Warmię i kontynuowałam zbieranie roślin, ale już na miejscu.

— Kiedy porzuciłaś życie w mieście nie bałaś się trochę, że nie odnajdziesz się na wsi? To była duża zmiana.
— Tak naprawdę zawsze wiedziałam, że chcę mieszkać na wsi. Miasto nie było moją bajką, nie miało zbyt wiele do zaoferowania. Kiedy działałam jako aktywistka to miasto było dobrą przestrzenią, ale od dziecka wiedziałam, że chcę mieszkać blisko natury. Oczywiście nie wszyscy do końca to rozumieli. Teraz panuje trend przeprowadzania się na wieś, ale jeszcze 10 lat temu nie było to tak oczywiste. Nie wszyscy też widzieli mnie na tej wsi i prognozowali, że wyjadę na wieś, wpadnę w alkoholizm, czyli generalnie rzecz biorąc skończę marnie. Większość ludzi ta moja przeprowadzka trochę przerażała, bo bali się, że nie będę miała za co żyć. Mnie takie obawy nie towarzyszyły. Nie zastanawiałam się nad tym. Nie uważałam, że trzeba zamartwiać się na zapas. Nie wiedziałam, jakie warunki czekają mnie na wsi, a nie byłam w stanie ocenić tego patrząc z perspektywy miasta. Pomyślałam, że będąc już na miejscu będę w stanie coś wymyślić. Nie miałam jednak wątpliwości, że przeprowadzka na wieś jest dobrą decyzją. Niektórych nudzą ciągłe spacery po lesie, mnie nudzi miasto. Wiedziałam, że to na wsi będę czuć się dobrze. Tutaj, blisko natury, naprawdę dużo się dzieje. Można położyć się na trawie i obserwować życie przyrody, które jest fascynujące i w dodatku jest w zasięgu ręki. Nie jestem biolożką z wykształcenia, ale podziwianie natury jest dla mnie ogromnie ekscytujące i szalenie ciekawe. To nie była odważna decyzja, a w moim przypadku jedyna możliwa.

— Co ci dał ten bezpośredni kontakt z naturą?
— Dzięki niemu odnalazłam spokój i złapałam dystans do tego wszystkiego, co dzieje się dookoła. W mieście świat traci swoją wielowymiarowość. Nasze aktywności ograniczają się do typowo miejskich czynności, do chodzenia na pocztę, do urzędów, przychodni, robieniem zakupów. Mieszkańcy miast żyją w tym otoczeniu miejskim, od którego ja uciekam, bo nie lubię tego przebodźcowania, którego doświadczamy w dużych aglomeracjach. Wszechobecnych reklam, atakujących kolorami, światłem, dźwiękiem, pędzących ludzi, braku wolnej przestrzeni. Pamiętam, że kiedy przez pewien czas studiowałam w Pradze, byłam zachwycona tamtejszą czystością audiowizualną. Tam w ogóle nie było reklam świetlnych, billboardów, a za to dużo zieleni. Polskie miasta są niestety kakofonią architektoniczną, przestrzeń jest chaotyczna, nie dba się o spójność. Kiedy wyjeżdżam na wieś, tam, gdzie rządzi natura, nagle okazuje się, że wszystko jest harmonijne. Tylko otoczenie natury pozwala osiągnąć wewnętrzną równowagę. Tutaj można dostrzec wielowymiarowość świata. Mam przestrzeń na to, by przystanąć i zauważyć to, że jesteśmy częścią galaktyki, że obok nas przemieszczają się mgławice, pomyśleć o tym, że pode mną mozolnie dryfują płyty kontynentalne, a drobne organizmy w każdej sekundzie rozkładają materię organiczną. Jest tyle piękna na świecie, a w mieście trudno zatrzymać się i je dostrzec.

— Może jest tak, że to wszystko dlatego, że na świat patrzysz oczami estetki. Masz wykształcenie artystyczne?
— Tak, choć przed fotografią studiowałam również filozofię. Na pewno patrzę na świat oczami estetki. To zawsze było moim dylematem, jak pogodzić estetykę z funkcjonalnością. Na przykład moje mieszkanie w Łodzi było przepiękne, ale nie dało się w nim mieszkać (śmiech). Było kompletnie niepraktyczne. Myślę też, że w dostrzeżeniu tej praktycznej strony pomógł mi również aktywizm. Moim zdaniem dla nas wszystkich organizacja przestrzeni ma znaczenie. Dobór kolorów, ilość bodźców również ma na nas wpływ. To właściwa proporcja ma wpływ na to, czy jesteśmy wiecznie zestresowani czy też wręcz przeciwnie – jesteśmy w harmonii. W mieście wyciszenie i uspokojenie nie do końca jest możliwe. Miastu zależy, by ludzie byli pobudzeni, bo dzięki temu czują potrzebę większych zakupów, więcej pracują.

— Nie bez powodu więc na Warmii zaczęłaś tworzyć roślinne mandale i powstała Mandalamia?
— Na pewno taki pomysł nie pojawiłby się w żadnym innym miejscu. Nigdy wcześniej nie miałam możliwości tak spokojnego kontaktu z przyrodą. Byłam w stanie zauważyć detale zmieniającej się przyrody. Dostrzegłam, jak piękna jest ta zmienność natury i jak każdy etap, tak różny, jest równie przepiękny. Doceniłam na przykład piękno tasznika. W tej niepozornej roślince, kiedy odpadną jej owoce przypominające serduszka, które wszyscy znamy, bo pewnie większość z nas zjadała je w dzieciństwie, pojawiają się małe przezroczyste łuski, które przypominają listki, z piękną, błyszczącą błonką.

— Zawsze znałaś się na roślinach?
— Uczyłam się tego powoli, choć pewną wiedzę już miałam. Moja babcia zajmowała się ziołami i pamiętam, że kiedy przychodził moment suszenia ziół, w domu nie było na czym usiąść, ponieważ wszędzie były rozłożone rośliny. Trzeba było uważać, co się je i pije, bo babcia zawsze dodawała zioła. Dowiedziałam się od niej dużo. Tworząc mandale na początku przede wszystkim zwracałam uwagę na formę. Wiedziałam, że jakaś roślina jest po prostu piękna i coś w niej mnie zachwyciło. Potem szukałam, dowiadywałam się, jakie ma właściwości, znaczenie symboliczne w różnych kulturach. I tak na przykład mówi się, że starzec popielny jest po to, by dostrzegać wszystkie istoty wokół siebie, krwawnik, byś żyła w zgodzie z wszystkimi aspektami kobiecości, gwiazdnica w intencji lekkości i delikatności. To mandale zaprosiły mnie w podróż, w czasie której miałam możliwość poznania roślin.

— Masz swoje ulubione rośliny?
— Jest ich wiele. Uwielbiam różne rodzaje bylicy – bylica piołun, bylica estragon, bylica boże drzewko, bylica pospolita. Na Warmii rosną głównie te dwie ostatnie. Liście bylicy mają kształt, który przypomina mi delikatny szron, osiadający na oknach zimą. I chyba mają w sobie właśnie ten klimat zimowego zatrzymania, spojrzenia w głąb siebie. Lubię też gwiazdnicę. Ma zielone listki i drobne białe kwiatki. Gwiazdnica rozłogowa, kiedy się ją już ususzy, jest bardzo delikatna, krucha, z tymi wszystkimi drobnymi łodyżkami. Moim zdaniem symbolizuje nasze korzenie, że każdy z nas z czegoś wyrasta. Kiedy potrzebuję w mojej mandali podkreślić to, że wszyscy jesteśmy połączeni siecią życia, sięgam po gwiazdnicę. W moich mandalach są też liście lipy, skrzyp, kwiaty jabłoni i czarny bez. Rosną tuż obok mojego domu. Lubię też pokrzywę. To niesamowita roślina. Uważano, że ma ogromną noc. Wieszano ją po to, by ochronić się przed złą energią, złymi spojrzeniami. Coś w tym musi być, bo rdzenni mieszkańcy Ameryki uważają pokrzywę za roślinę matkę, która pojawia się w miejscach zdegradowanych i oczyszcza ziemię przed pojawieniem się innych roślin.

— W mandali każda roślina ma znaczenie.
— Tak, rzeczywiście staram się pracować tak, by tak było. Jednak nie do końca. Czasem roślina pojawia się w mandali, bo pasuje mi kolorystycznie. Przy układaniu mandali zapraszam do niej rośliny, które uważają, że mogą być częścią danej intencji. Ufam, że znajdują się w mandali nieprzypadkowo.

— Prowadzisz też warsztaty z tworzenia roślinnych mandali, głównie z kobietami. Czy można powiedzieć, że mandale pozwalają im na nowo poznać same siebie?
— Na pewno. Myślę, że przede wszystkim odkrywają przyjemność tworzenia. Często w trakcie warsztatów pojawiają się osoby, które nigdy wcześniej nie udzielały się artystycznie. Zdarza się, że zostaliśmy trochę „zaczarowani” w dzieciństwie zaklęciami typu: „nie potrafisz rysować”, „tobie słoń na ucho nadepnął”. Potem te przekonanie niesiemy ze sobą przez całe życie. Wielu osobom wydaje się, że nie mają umiejętności. W tworzeniu mandali nie trzeba być uzdolnionym plastycznie, co często podkreślam. Mandala uspokaja, ale też odblokowuje. Wiele osób nagle odkrywa, że potrafi tworzyć. Dostrzegają, że mogą stworzyć coś pięknego. Niektórzy odkrywają na nowo swoje marzenia, pragnienia. W spokojnej, wspierającej atmosferze warsztatów, z dala od zgiełku codzienności. Tylko w sprzyjających warunkach mogą dojść do głosu nasze głęboko skrywane emocje.

— Kiedy rozmawiam z tobą mam wrażenie, że ta Warmia i mandale warmińskie po prostu były ci przeznaczone.
— Tak, ja też tak uważam. Tu jest naprawdę cudnie. Przez chwilę mieszkałam w Gdańsku, ale wróciłam na Warmię, z moją mamą. Stwierdziłam, że tutaj, na Warmii, będzie nam lepiej.

— Prowadzisz również na Instagramie profil „Camperem z alzheimerem”, gdzie odczarowujesz obraz osoby chorującej na Alzheimera, czyli twojej mamy.
— W założeniu kupiłam kamper, żeby podróżować nim po świecie. Niestety przyszła pandemia i ten projekt nie doszedł do skutku. Jeździmy sobie na mniejsze wycieczki, na przykład do Borów Tucholskich czy w podobne miejsca.

— Dzięki temu pokazujesz, że diagnoza nie oznacza zamknięcia w czterech ścianach i kompletnej izolacji.
— Absolutnie nie. Natomiast dobrze mieć miejsce, w którym osoba chora czuje się bezpiecznie. Faktem jest również, że moja mama przechodzi chorobę w inny sposób. W wielu przypadkach choroba Alzheimera ma trudne oblicze. Osoby stają się agresywne, wybuchowe. Moja mama taka nie jest. Jest wiecznie uśmiechnięta, wciąż radosna. Są różne momenty, oczywiście. Ta sytuacja nie jest łatwa. Jednak kiedy zaakceptuje się zmianę, nauczy się z tym żyć, pojawia się przestrzeń na to, by osoba chora mogła być taką, jaką jest. Ważna jest czułość, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa, bez wywierania nacisku. Choroba powoduje, że człowiek staje się zdezorientowany, traci dotychczasową aktywność, wszystko spowalnia. Na Warmii nie jest to tak dostrzegalne, jak w mieście, bo na Warmii z założenia żyje się wolniej.

— Zawsze byłaś tak silną osobą?
— Nie. Do tego prowadziła bardzo długa droga. Przyznam, że dziś, patrząc wstecz, jestem z siebie dumna, z ogromu pracy, który wykonałam. To były jednak lata pracy, skończyłam terapię i szkołę terapii, kursy medytacyjne i oddechowe, brałam udział w różnych szkoleniach, bardzo pomogły mi rośliny. Postanowiłam przed laty, że muszę coś zmienić w życiu, bo nie chcę już dalej tak żyć, nie chcę się bać ani wstydzić, bo to dwie bardzo toksyczne stany umysłu i duszy. Zrobiłam to. I zamieszkałam na Warmii.

Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

Obrazek w tresci

Obrazek w tresci


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5