Radość dziecka rekompensuje mój ból

2023-05-15 16:00:00(ost. akt: 2023-06-04 12:52:47)

Autor zdjęcia: pixabay

— Bartuś spał nago, skulony w kącie na podłodze, jadł to, co znalazł na podłodze, był bity i głodzony. Mając 11 miesięcy, był lekki jak piórko. Mój mąż trzymał go w jednej ręce — mówi pani Kasia.
Pani Kasia od 17 lat prowadzi Rodzinny Dom Dziecka. Przez te lata w jej domu mieszkało około 30 dzieci. Jedni zostali adoptowani, inni się usamodzielnili, ale nadal ją odwiedzają, bo nie mają innej mamy i taty. Obecnie w jej rodzinie przebywa 10 dzieci, w tym 6 z jednego domu.

Jak słyszę o krzywdzie dziecka, to serce mi pęka

Założyła Rodzinny Dom Dziecka z potrzeby serca. Jak mówi, urodziła się po to, żeby pomagać. Już jako mała dziewczynka zawsze zwracała uwagę na krzywdę nie tylko ludzi, ale i zwierząt. Jest bardzo wrażliwa na krzywdę zwłaszcza dziecka, które jest całkowicie bezbronne wobec katującego dorosłego.
— Jak słyszę o takich historiach, to serce mi pęka. Diabła pognałabym do piekła, gdyby ktoś krzywdził moje dzieci — mówi pani Kasia.

Takie domy są bardzo potrzebne, ponieważ maltretowane dzieci znajdują w nich spokój, bezpieczeństwo i kochających rodziców.

Wspieramy nasze dzieci
— My ich wspieramy, pomagamy im, dajemy miłość. Przygotowujemy do dalszego życia. Uczymy ich miłości, dobra, żeby oni w przyszłości mogli stworzyć fajną, bezpieczną rodzinę. Nasz dom tętni prawdziwym życiem. Dzieci biegają, bawią się, wspólnie robią wiele rzeczy. Kochają się, wspierają. Najbardziej lubią czas spędzać w kuchni przy dużym stole. Przygotowują kanapki, pieką ciasto. Te najmniejsze pomagają starszym. Nawet wspólnie odrabiają lekcje, chociaż każde z nich ma w swoim pokoju biurko. Mówią, że razem jest fajniej — opowiada pani Kasia.
I dodaje: — Myślę, że tak jest, ponieważ oni już nasiedzieli się osobno i teraz szukają bycia razem, żeby ciepło było w jednym miejscu.

Jak trzeba potrafi być surowa
Pani Kasia mówi, że bardzo dużo z dziećmi rozmawia, tłumaczy im, ale, jak trzeba to interweniuje, a nawet jest surowa. Nigdy jednak nie karci, lecz tłumaczy dlaczego tak nie wolno robić. Jak trzeba to potrafi podnieść głos. Zawsze jednak ma na uwadze osobowość dziecka. Nie żąda od nich, żeby obiecali, że już czegoś nie zrobią. Woli jak powiedzą, że będą się starali.

Dom to takie wielkie serce
W jej domu jest gwarno i wesoło. Słychać śmiech dzieci, przekomarzanie się, bieganie, szczekanie psa, którego wszyscy kochają. — Ja bardzo lubię hałas w domu, bo to jest prawdziwe życie. Nie lubię ciszy, ponieważ nie jest dobra — zapewnia.
Jej dzieci nie mają telefonów komórkowych, a laptopy służą tylko do nauki. Leżą spokojnie na półce i jeśli któreś z dzieci potrzebuje skorzystać, to korzysta i odkłada na miejsce.
— Dla mnie dom to takie wielkie serce, w którym są dzieci - małe serduszka, które są kochane, przytulane i dowartościowane — mówi.

Dwa najtrudniejsze momenty
Dla pani Kasi są dwa najtrudniejsze momenty. Pierwszy to kilka dni po przywiezieniu dzieci do domu, a drugi to oddanie dziecka adopcyjnym rodzicom. Cierpię, ale i cieszę się, gdy muszę oddać dziecko do adopcji

Adopcja jest dobra dla dziecka

— Najpierw powiem o tym drugim, bo jest mniej bolesny. Ja biorąc dzieci mam świadomość tego, że mogą one być adoptowane. Ale rozstanie się z nimi jest dla mnie bardzo trudne. Serce mi się kraje, bo ja je wszystkie kocham nad życie. W ogień bym za nimi poszła — mówi pani Kasia.
Musi ich do adopcji przygotować. One boją się zmiany, nie wiedzą jak im będzie u nowych rodziców. — Jedna z moich córek nie chce nowej rodziny. Jak tylko wchodzi ktoś obcy do domu, to ona natychmiast chowa się w swoim pokoju. Wychodzi dopiero wtedy, gdy ten ktoś wyjdzie — dodaje.


Pani Kasia, gdy jest już zgoda sądu na adopcję dziecka, powoli przygotowuje je do zmiany rodziny. Adopcyjni rodzice najpierw spotykają się z nim w domu, rozmawiają, spędzają czas. — Ja znalazłam sposób na to, aby malucha przekonać do nowych rodziców. Wiem, że będzie mu w tej rodzinie dobrze, że będzie miał mamę i tatę, którzy będą go kochali, a mimo to serce mi pęka.

Tłumaczę mojemu synkowi, czy córce (oni zawsze są moimi dziećmi), że stała się rzecz niezwykła. Przekonuję, że ci państwo, którzy odwiedzają go są jego najprawdziwszymi rodzicami, że od dawna go szukają, że nie mogli go znaleźć i wreszcie odnaleźli i bardzo się cieszą. Małe dzieci wierzą i cieszą się, że zostały odnalezione. Wtedy dziecko z takimi rodzicami chętnie się spotyka i bez płaczu wyjeżdża — mówi pani Kasia.

I dodaje, że jedno dziecko niedawno zostało adoptowane i ta opowieść pomogła w łagodnym rozstaniu. Rodzice adopcyjni mogą zabrać dziecko tylko za zgodą sędziego. Ona natomiast współpracuje z nim.

Radość dziecka rekompensuje mój ból

— Podczas ostatniej adopcji przyszli rodzice odwiedzali synka bardzo często, zabierali go na wycieczki. On się do nich przyzwyczaił i uwierzył w moją opowieść. Gdy wyjeżdżali bez niego, to stał w oknie i płakał. Pytał czy po niego wrócą. Nie mogłam na to patrzeć. W czasie ostatniej wizyty adopcyjni rodzice nocowali u mnie. Nie mogłabym kolejny raz znieść rozpaczy dziecka, gdy będą wyjeżdżać.


I stał się cud.

Następnego dnia rano przyszła z sądu zgoda. Trzeba ją było tylko odebrać. Radość była ogromna — dodaje pani Kasia, która po wyjeździe dziecka jest smutna i cierpi.

Musi zapewnić dzieciom bezpieczeństwo

Drugi najtrudniejszy moment następuje po kilku dniach od przywiezienia do niej dzieci z domu, w którym doznały krzywdy. Często są to dzieci odbierane rodzicom po interwencji, czasami odbiera dziecko ze szpitala, z policji.
Jak trafiają do niej, to pierwsza rzecz, jaką musi zrobić, to zapewnić im bezpieczeństwo, okazać im miłość, zrozumienie. Nigdy nie wypytuje dzieci co się wydarzyło w ich życiu.

Dzieci dawkują informacje o tym, co przeszły w rodzinnym domu

Mowę mi odebrało, gdy dowiedziałam się, co dzieci przeżyły
— Najtrudniejszy jest ten moment, w którym one same zaczynają mówić o tym jak było w domu. Zazwyczaj mija kilka dni, gdy poczują się bezpiecznie. Dawkują te informacje. Codziennie dowiaduję się o nowych zdarzeniach jakby przypadkiem — mówi pani Kasia.
Przez te 17 lat trafiały do niej dzieci z różnych miejsc i środowisk. Nigdy nie pyta ich o to, co przeszły, jak było w domu rodzinnym. Czeka cierpliwie aż same zaczną mówić.

— Przede wszystkim staram się, aby zapomniały o tym. Zazwyczaj po kilku dniach same zaczynają mówić. Nie wszystko od razu. Sprawdzają jak ja zareaguję. Sprawdzają czy nowa mama nie pozwoli ich dalej krzywdzić. Kiedy nabiorą tej pewności opowiadają. Mówią coraz więcej i opowiadają o coraz straszniejszych zdarzeniach — mówi zastępcza mama.

Biologiczna matka rzucała synkiem o podłogę

— Zdarzyło się tak, że odebrałam z interwencji 2 dzieci. Jedno z nich było malutkie, miało zaledwie 11 miesięcy. Jego starsza siostra opowiadała, jak ich biologiczna mama znęcała się nad jej maleńkim braciszkiem. Matka rzucała nim o podłogę, dawała mu łyżeczkę wódki, żeby spał, zdarzało się, że spał goły, skulony w kącie na podłodze. Matka potrafiła go kopnąć, gdy się do niej zbliżał. Starsze dzieci musiały same zarobić na jedzenie. Gdy wracały, to matka zamykała je w ciemnej, zimnej piwnicy — mówi.
I dodaje: — Mowę mi odebrało. Nie wiedziałam czy mam krzyczeć z bólu, czy płakać. Łzy mi leciały, serce mi pękało. Okazało się jednak, że to był początek góry lodowej. Stopniowo dzień po dniu dowiadywałam się takich rzeczy o ich życiu, w które aż trudno uwierzyć.

Nie mówi nam wszystkiego, czego od dzieci się dowiedziała

Kiedy Bartuś trafił do jej domu miał 11 miesięcy, ważył zaledwie 6 kilogramów i mierzył 70 centymetrów.

— Mój mąż trzymał go w jednej ręce. Do końca życia nie zapomnę tej wagi i wysokości oraz widoku męża, jak trzyma synka — mówi.

W domu pani Kasia leżała przy Bartusiu, spała przy nim, musiała być czujna. Dawała mu jedzenie co 30 minut po 10 mililitrów, żeby żołądeczek rozszerzyć. Przygotowywała słabsze mleczko, żeby żołądka nie obciążać.

— On płakał, bo chciał jeść, a nie mógł. Spałam wtedy koło niego na podłodze. Dałam mu swoją rękę, którą mocno chwycił i cały czas trzymał przy sobie, żebym nie odeszła, żebym go nie zostawiła — mówi pani Kasia. — Powoli zaczął nabierać sił, rósł. Miał zrobione wszystkie badania. Wyniki były dobre. Teraz jest wesołym, pełnym życia chłopcem. Jego siostra przy jedzeniu wymiotowała. Tak była zagłodzona — dodaje.

Jak wyprowadzić dziecko z traumy?
Takie wyprowadzenie z traumy jest bardzo trudne i wymaga czasu. Zadaniem rodziców zastępczych jest sprawić, żeby dzieci poczuły się bezpieczne i kochane. Muszą pomagać i ratować pokrzywdzone przez biologicznych rodziców dzieci, żeby poczuły się w końcu bezpieczne i kochane. Trzeba również poradzić sobie z własnymi emocjami. — Najpierw są dzieci, potem dopiero jestem ja. Szybko nauczyłam się radzić sobie z negatywnymi emocjami — zapewnia moja rozmówczyni.

Mama zastępcza musi znaleźć rozwiązania problemów natychmiast

Najtrudniejsze jest to, że każda mama zastępcza musi znaleźć najlepsze rozwiązania różnych problemów, których na początku jest sporo. Te pomysły są potrzebne tu i teraz, natychmiast.

— Nie mogę czekać aż ktoś coś mi podpowie. Najbardziej pomocny jest stoicki spokój, którego mi nie brakuje. Zawsze trafiam w dziesiątkę, bo znam swoje dzieci, obserwuję je i kocham — zapewnia. Do tego dochodzi pragnienie dzieci, żeby kochających rodziców mieć tylko dla siebie. — Nauczyłam się sprawiedliwie rozdzielać swoją uwagę i miłość. Kocham każde swoje dziecko — mówi.

Oddałabym jej hołd
Czasami zastanawia się nad tym dlaczego sąsiedzi, znajomi nie reagują na to, co złego dzieje się w domu. — Słyszę, że boją się mówić — wyjaśnia. Na szczęście, w przypadku dzieci, które niedawno do niej trafiły, było inaczej. — Dzięki kobiecie, która słysząc płacz i krzyki w domu, zgłosiła to na policję. To ona uratowała je przed dalszym piekłem. Gdybym tylko wiedziała kim ona jest, to podziękowałabym jej, oddałabym jej hołd. To dzięki jej odwadze rodzice zostali ukarani — mówi pani Kasia.

fot. pixabay/zdjęcie ilustracyjne


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5