Nie zasypia gruszek w popiele

2023-07-23 16:00:00(ost. akt: 2023-07-25 19:00:09)
Jerzy Lipski

Jerzy Lipski

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Jerzy Lipski mieszka w Połciach, mimo że na stałe jest zameldowany w Nidzicy. Przeniósł się do Połci, ponieważ pomaga prowadzić swojemu synowi Mirosławowi gospodarstwo rolne. Wkrótce skończy 85 lat, ale nie zasypia gruszek w popiele. Jest zapalonym myśliwym. Czynnie uczestniczy w różnych zajęciach w Środowiskowym Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym.
Urodził się 30 października 1938 roku w Chmielewie Wielkim w powiecie mławskim. Jego rodzice pracowali jako wyrobnicy w tamtejszym majątku, a dziadek był zarządcą całego folwarku.

Babcia była wspaniałą kobietą

— Nie pamiętam jej dobrze, bo miałem 4 lata jak zmarła. Wuj opowiadał, że była wykształcona, mądra i wszystkim pomagała. Pisała podania, wnioski do sądu i nie brała za to ani złotówki. Prosiła natomiast, aby się za nią pomodlono. Do każdego się uśmiechała — mówi pan Jerzy. Mama natomiast mówiła, że codziennie rano zanosił jej wodę do picia.
— Któregoś ranka nie chciała tej wody, ja się rozpłakałem tak, że mama nie mogła mnie uspokoić. Babcia już nie żyła — mówi pan Jerzy.

Dziadek ze szlachecką fantazją

Natomiast dziadek był zupełnie inny. Ożenił się z babcią. Dostał 7 włók ziemi jako posag. — I przegrał go w karty. Ale miał za to szlachecką fantazję. Dla niego najważniejsze było dotrzymać danego słowa, jak w przysłowiu: Słowo się rzekło, kobyłka u płotu — śmieje się.

Do szkoły miał pod górkę

Po wojnie rodzina przeprowadziła się do Gniadek. Pan Jerzy szkołę podstawową skończył w Safronce. Do nauki się nie przykładał, bo rodzice nie przywiązywali do tego wagi. — Do szkoły było pod górkę, tornister był ciężki. Niewiele się uczyłem. Potem skończyłem szkołę zawodową w Nidzicy — wspomina.

Pierwsza praca i wojsko

Zaczął pracować w Państwowym Ośrodku Maszynowym, bo najważniejsze było, aby robota była. Często pracował dzień i noc. Dużo zarabiał. W końcu przyszła pora, żeby iść do wojska. Trafił do Biskupca. Jak mówi, to były wspaniałe 2 lata.
— Byłem w kompanii do wszystkiego. Byli w niej szewcy, krawcy, kucharze. Ja jeździłem traktorem. Któregoś razu podszedł do mnie sierżant i kazał mi gdzieś jechać. Ja niechcący ruszyłem, a on myślał, że chcę go przejechać. I przenieśli mnie do Ełku, a później koło Opola — wspomina.
Pan Jerzy zapewnia, że tam było lepiej niż u mamy.
— Robotę się zrobiło i był czas wolny. Dyscyplina też była, ale po robocie można było iść na zabawę, potańczyć — dodaje.

Nowy zawód i nowa praca

Po wojsku wrócił do Nidzicy, ukończył kursy i rozpoczął pracę na dźwigu. — Przepracowałem w taki sposób całe swoje zawodowe życie. Ciągle za czymś goniłem. Teraz żałuję tego, bo nie miałem czasu dla dzieci, dla żony, na wyjazdy z rodziną. Pieniądze były ważne, bo się budowaliśmy. Mam o to żal sam do siebie — mówi.

Żonę poznał, gdy miał 25 lat.

Razem z kolegą motorami pojechali na zabawę taneczną. Trafili do Szczepkowa Borowego. Weszli, grała muzyka, pełno ludzi. Pan Jerzy zwrócił uwagę na dziewczynę, która z kimś tańczyła. — Od razu wpadła mi w oko. Nawet do kolegi powiedziałem: z tą dziewczyną ja się ożenię. Trochę dziwnie na mnie popatrzył. Ja poprosiłem ją kilka razy do tańca. Podszedł wtedy do nas jej kolega i powiedział, że to on z nią przyszedł na zabawę. Musiałem odpuścić — wspomina.

Myśli o dziewczynie nie odpuścił

11 lipca 1963 roku była zabawa w Janowcu Kościelnym. Wybrali się z kolegą do Połci do znajomych.
— I oni mi mówią, że mają dla mnie fajną dziewczynę. Przedstawiają mi ją, a to ta sama, która tak bardzo mi się podobała. Zaprosiłem ją na zabawę. Pojechaliśmy do Janowca, potańczyliśmy i zaczęliśmy chodzić ze sobą. Zakochaliśmy się w sobie — mówi pan Jerzy. Ślub wzięli w Janowcu, dzieci były chrzczone także w Janowcu.

Szczęśliwe życie rodzinne
Po ślubie zamieszkali w Nidzicy. Żona pracowała w sklepie, a pan Jerzy nadal na dźwigu.
— Żyło nam się dobrze, stać nas było na samochód, kolorowy telewizor, mimo że były to bardzo trudne czasy dla wszystkich. Ale jak chciało się pracować, to praca była i pieniądze były — zapewnia. Byli szczęśliwi, mieli syna i córkę.— Po latach wydaje mi się, że nie dałem im tego, co mogłem dać — mówi.

Nie mogłem w to uwierzyć

— Żona jakieś 20 lat przed swoją śmiercią powiedziała mi, że jak skończy 73 lata, jak przylecą bociany, to ona umrze. Zapytałem skąd ona to wie. Odpowiedziała, że wie, bo wie. Nie uwierzyłem jej. Nie zastanawiałem się nad tym. Zapomniałem o tym, nie myślałem. Byliśmy zdrowi, pełni sił — mówi.

To w co nie wierzył stało się faktem
Uwierzył dopiero wtedy, gdy to się stało. Rzeczywiście żona zmarła w 1977 roku, gdy skończyła 73 lata, na wiosnę, gdy przyleciały bociany.
Przed śmiercią chorowała pół roku, ale pan Jerzy i wtedy nie myślał, że umrze. — Jak się kogoś kocha, to o tym się nie myśli, nie dopuszcza się do siebie myśli o śmierci. Dopiero po jej śmierci uwierzyłem, że mówiła prawdę — mówi.

Tęsknota za żoną była coraz większa
Pan Jerzy, mimo że bardzo cierpiał, to pogodził się z tym, że żona odeszła. Życie musiało toczyć się dalej.
Ogromna tęsknota do żony wróciła około 6 lat po jej śmierci.
— Znajomy ksiądz odprawiał za nią mszę świętą w kościele w miejscowości koło Torunia. Ja czekałem na syna w domu w Nidzicy. Przygotowywałem herbatę. W pewnym momencie stanęła przede mną żona. Ubrana była w białą sukienkę, miała czerwone kwiaty. Stanąłem jak wryty. Chciałem coś powiedzieć, ale ona zniknęła — opowiada pan Jerzy.

Szukał kontaktu z ludźm
i
— Postanowiłem wtedy, że muszę znaleźć dla siebie jakieś zajęcie. Dowiedziałem się od kolegów, że w Janowcu działa Środowiskowy Dom Samopomocy, do którego mogę uczęszczać. Zgłosiłem się i zacząłem tu przyjeżdżać — mówi pan Jerzy.
Nie żałuje swojej decyzji. Od rana do 14:00 ma czas wypełniony różnymi zajęciami. Poza tym ma kontakt z ludźmi. — Mogę z nimi porozmawiać, pośmiać się, skorzystać z wielu zajęć — zapewnia.
Pan Jerzy podkreśla, że w ŚDS jest bardzo dobra atmosfera.
— Nasze opiekunki oddają nam swoje serca, pomagają we wszystkim. Tylko my czasami nie potrafimy tego docenić — mówi pan Jerzy.

Myślistwo to jego pasja
Żyłkę do polowania miał od dzieciństwa. W majątku, w którym mieszkali, często odbywały się polowania.
— Ja podglądałem myśliwych. Pewnego razu trafiłem na pokot. Zające leżały równo poukładane, paliło się ognisko. Myśliwi stali w szeregu, w pełnym umundurowaniu z dubeltówkami. Nie bardzo wszystko rozumiałem, ale bardzo mi się to podobało — wspomina. I dodaje: — Już jako dziecko podpatrywałem przyrodę, obserwowałem życie lasu, czułem zapach ziemi.

Marzenia się spełniają
W dorosłym życiu jego marzenie się spełniło. Został myśliwym.
Nawiązał kontakt z ówczesnym myśliwym, który już nie żyje, z panem Kłosowskim, który pomógł mu w przejściu rygorystycznych procedur związanych z myślistwem.
— Nie jest to takie proste, ale poradziłem sobie ze wszystkimi wymaganiami. Zdałem egzamin i zostałem przyjęty do koła — mówi z dumą. Kupił mundur myśliwego, broń, najpierw dubeltówkę, dopiero po 2 latach broń gwintowaną. —Dubeltówka to broń, z której strzela się ze śrutu, a do broni gwintowanej wkładamy naboje — wyjaśnia.

Myśliwy musi mieć szacunek dla zwierząt
Dodaje, że kiedyś to myśliwymi byli głównie leśnicy, którzy mieli szacunek do zwierza, do lasu, do przyrody i znali cały ceremoniał myśliwski. — Teraz to nie jest takie samo myślistwo — mówi z nutą smutku.

Pierwsze polowanie
Do dzisiaj pamięta swoje pierwsze zbiorowe polowanie na zające.
— Polowanie rozpoczęło się zgodnie z tradycją. Odtrąbiono początek. Myśliwi stali w szeregu, nagonka pędziła zwierzynę na nich. Czeka się na biegnące zające i strzela. Ja miałem szczęście, bo upolowałem ich 6, a wszyscy razem aż 67— wspomina.
Ułożyli pokot, rozpalili ognisko, był też bigos myśliwski. — Już nie pamiętam, kto go przygotował, ale był smaczny — dodaje.

Kolejne trofea myśliwskie
Pierwszego dzika pan Jerzy także ustrzelił na zbiorowym polowaniu. Polowali także na sarny, wilki. Kiedyś zwierzyny było o wiele więcej.
— Ja nadal poluję. Na jesieni byka jelenia ustrzeliłem. Teraz mamy coraz mniejszy plan odstrzałów — dodaje. Pan Jerzy stopniowo kupował wyposażenie. Ma teraz noktowizor, mannlichera z lunetą – wymienia.

Polowanie to trudna sztuka

Myśliwy musi bardzo uważać, żeby strzelić do zwierzyny tylko takiej, do której można. — Musi ocenić poroże, które świadczy o wieku, o stanie zdrowia. Jeśli strzeli niezgodnie z przepisami, to jest karany — wyjaśnia.

Jak pomogli ważnemu gościowi?
Podczas polowań bywają różne sytuacje. Jedno z nich pan Jerzy zapamiętał do dzisiaj. Otóż na polowanie zaproszono ważnego gościa, który chciał upolować dzika na święta.
— Wszyscy myśliwi polują więc pod niego. Ja z kolegą pędzę dzika wprost na zaproszonego gościa. Kolega krzyczy: dziki idą, a ten stoi i patrzy, nie pociąga za cyngiel. Wataha prawie przeszła, a on nic. Pociągnąłem za cyngiel i strzeliłem. Strzał był celny — opowiada pan Jerzy.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5