Cieszę się, że mam z kim porozmawiać

2023-10-01 10:00:00(ost. akt: 2023-09-30 19:11:13)

Autor zdjęcia: Arch.prywatne

Wiesław Dręczewski od niedawna zaczął uczęszczać na zajęcia w Środowiskowym Domu Samopomocy, ale nie żałuje swojej decyzji, bo znalazł tu życzliwość, sympatię innych, mimo swojego kalectwa. — Znalazłem tu swoje miejsce do życia — zapewnia.
Wiesław Dręczewski urodził się w Grabowie pod Muszakami w 1947 roku. Tam też razem z rodziną mieszkali. Szkołę podstawową rozpoczął w Grabowie, ukończył w Jagarzewie, a szkołę zawodową w Nidzicy.

Pług mnie przewracał
— Mieliśmy dom i 15-hektarowe gospodarstwo rolne. Dom był poniemiecki, stary, ale solidny. Wystarczyły drobne remonty i nadawał się do zamieszkania — wspomina pan Wiesław. Były też zabudowania gospodarcze: stodoła, obora. Jego starszy brat Heniek poszedł do pracy w tartaku, a on został razem z rodzicami na gospodarce, żeby im pomagać. — Jak miałem 13 lat już orałem. Pług mnie przewracał, podnosiłem się i dalej do pracy. Nie mieliśmy żadnych maszyn. Tylko konie, brony, pług i to wszystko. Hodowaliśmy świnie, krowy, mieliśmy 2 konie, sialiśmy żyto, owies.

Znajdował czas na odpoczynek

Mimo to pan Wiesław znajdował jednak czas na zabawę. Jak przychodziła sobota, to po pracy w gospodarstwie, jeździł na zabawy do Muszak. — Wtedy młodzi lubili się bawić. W całych Muszakach było nas słychać. Było wesoło, grała muzyka. Odpoczywaliśmy po ciężkiej pracy na roli. Było mnóstwo dziewczyn. Mieliśmy z kim tańczyć. Brało się 10 złotych na drobne wydatki — wspomina.

Wybranką jego serca została Danusia

Gdy skończył 20 lat, doszedł do wniosku, że powinien się ożenić, zwłaszcza dlatego, że podczas jednej z zabaw wpadła mu w oko śliczna blondynka, która mieszkała w Piotrowicach. Miała na imię Danusia. Zaczął ją odwiedzać. — Jeździłem do niej na motorze. Podobaliśmy się sobie bardzo. Ona była sympatyczna, miła, można było z nią porozmawiać. Dobrze gotowała, bo była kucharką — opowiada pan Wiesław. Wzięli ślub w Nidzicy. — Wesele nie było duże, bo pieniążków brakowało. Po ślubie zamieszkaliśmy u teściów w Piotrowicach. Ja zacząłem pracę w IZOMA-cie w Nidzicy. Praca była dobra, jeździłem ciągnikiem — mówi. Jedynym mankamentem było to, że musiał do Nidzicy dojeżdżać. — Miałem wtedy tylko motor. Latem nie było problemu. Droga dobra, niedaleko. Gorzej było zimą. Mróz, śnieg, ślisko. Wsiadałem na motor i jechałem. Często marzłem, ale pracy nie mogłem opuścić — podkreśla.

Zamieszkali w Nidzicy
Wtedy zaczęli razem z żoną szukać mieszkania w Nidzicy. Udało się je wynająć w budynku przy ul. Sprzymierzonych. — Mieliśmy kuchnię i pokój. Urodził się nam syn Marek. Żona zajmowała się nim, a ja pracowałem, żeby rodzinę utrzymać. Nie żyło się nam bogato, ale byliśmy szczęśliwi — wspomina pan Wiesław.
Cały jednak czas marzyli o tym, żeby mieć swój własny dom. Zaczęli od starania się o plac pod budowę. — W końcu, po 10 latach, dostaliśmy miejsce na nasz dom przy ul. Wyspiańskiego w Nidzicy. Krucho jednak było z pieniędzmi. Zastanawialiśmy się jak rozpocząć budowę, chociażby fundamentów. Pomogli nam rodzice — wspomina.

Dom budowali 10 lat
Tak naprawdę, to fundamenty postawili sami. Pomagał im brat pana Wiesława i szwagier. — Nawet synek woził beton — dodaje. Mury budynku musieli już postawić fachowcy. — Parter udało się pobudować bez pożyczki, ale już na piętro musieliśmy wziąć kredyt — mówi. On z rodziną zamieszkali na czas budowy w niewielkiej przybudówce. Był pokój, kuchnia i ubikacja na podwórku. — Mieszkaliśmy tam prawie 10 lat, bo tyle trwała budowa i wykończenie domu — wspomina.

Wszyscy byliśmy zadowoleni
Syn chodził do szkoły. Żona chodziła na wywiadówki. — Jak wracała do domu, to mówiła do mnie: ,,Masz, zobacz jak syn się uczy".
Czasami trzeba było go skarcić. — Uważałem, że najlepiej przemówić mu do rozumu paskiem. Żona niby się zgadzała. Brała go do pokoju i zamiast karcić syna, to uderzała paskiem w wersalkę, a on krzyczał wniebogłosy — wspomina z uśmiechem. I dodaje: — Wszyscy byliśmy zadowoleni.

Nadeszły lepsze czasy
Pan Wiesław zdobył prawo jazdy na ciężkie samochody i rozpoczął pracę w Państwowej Spółdzielni Transportu Rolniczego w Nidzicy.
— To była dobra i dobrze płatna praca. Nasza sytuacja finansowa się bardzo polepszyła. Tym bardziej, że żona także zaczęła pracować w nidzickiej mleczarni. Poza tym, czasy się zmieniły. Mieliśmy do spłacenia pożyczkę na budowę domu — mówi.

Mocno przeżył śmierć żony
W końcu małżonkowie poszli na rentę. Żona po tym, jak zlikwidowano mleczarnię. — Ja trochę dorabiałem stróżowaniem. Nie zarabiałem dużo, ale pieniądze się przydawały. Żyliśmy spokojnie, pomagaliśmy sobie — mówi.
Aż nagle żona zmarła. — Miała zawał. Lekarze jej nie uratowali. Ja zostałem sam, ale moje życie musiało toczyć się dalej. Dawałem radę. Byłem zdrowy — mówi.

Teraz jeździ na wózku
Niestety, 2 lata temu pan Wiesław zachorował. Nie chce dokładnie o chorobie opowiadać, ale mimo kilku operacji, jeździ na wózku i ledwie może poruszać się o kulach, żeby wstać z wózka, położyć się, czy pójść do toalety.
— Widzi pani, zrobił się ze mnie dziad. Muszę liczyć na pomoc — mówi. Dodaje, że pomagają mu syn i synowa oraz bardzo życzliwi sąsiedzi.

Przyjaciół i życzliwość znalazł w ŚDS w Janowcu
Postanowił przyjeżdżać do Środowiskowego Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym, żeby być między ludźmi. — Rozmawiałem z panią dyrektor, czy nie będzie to zbyt uciążliwe, skoro poruszam się na wózku. A ona wręcz zaczęła mnie namawiać i zapewniała, że nie będę tu sam, bo inni także korzystają z wózków, chodzików, kul. Uwierzyłem jej. Nie jestem tu długo, ale bardzo mi się podoba — mówi.
Zapewnia, że wszyscy przyjęli go bardzo życzliwie i od razu znalazł kolegów do rozmowy. — Mam tu zapewnione wszystko, co jest mi potrzebne. Nawet do lekarza wożą. Poza tym jem tu śniadanie i obiad. Odciąża to moją synową, która obiady przynosi mi tylko w soboty i niedziele — dodaje.
Podkreśla, że w ŚDS panuje wspaniała atmosfera, jest dużo zajęć do wyboru. —

Musi podjąć decyzję
Nie mogę się jeszcze zdecydować czym chciałbym się zająć. Jedni malują, inni kolorują obrazki, robią kwiatki z bibuły, pomagają w kuchni. Jeszcze inni rozwiązują krzyżówki, grają w karty lub po prostu rozmawiają. Ja za bardzo nie mogę wykonywać drobnych precyzyjnych prac, bo i ręce mam niezgrabne, ale na pewno znajdę coś dla siebie. Przede wszystkim cieszę się tym, że nie siedzę sam w domu i mam z kim porozmawiać — zapewnia.
Halina Rozalska
Fot. Pan Wiesław nie żałuje, że zaczął uczęszczać na zajęcia
fot. Agnieszka Tarwacka




2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5