Obrazy nitką malowane

2023-12-03 16:00:00(ost. akt: 2023-12-02 14:11:17)
Joanna Gordziejewska maluje obrazy nitką

Joanna Gordziejewska maluje obrazy nitką

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Duża doza cierpliwości i wyobraźni oraz deska, gwoździe, kilometry nici – tak w skrócie można opisać string art, czyli metodę malowania obrazów przy pomocy nici. O tej trudnej sztuce rozmawiamy z Joanną Gordziejewską, która od niedawna zaczęła malować nitką. Na razie są to głównie portrety. To trudna sztuka, bo wymaga przede wszystkim ogromnej cierpliwości, trochę wiedzy matematycznej, dużej wyobraźni i chęci rozwijania swoich umiejętności.
— Skąd u pani takie zdolności artystyczne?
— Powiedziałabym raczej, że jest to po prostu rękodzieło i talent techniczny. Takie zdolności odziedziczyłam po mamie. Jesteśmy rodziną rękodzielników. Brat wypala obrazki w drewnie. Mama robi na drutach, a ja plotłam z różnych sznurków makramy. Od tego rozpoczęła się moja przygoda z rękodziełem.

— Makrama, czyli?
— To jest wiązanie supełków na sznurkach. Są to różnego rodzaju węzły, z których tworzy się różne wzory, np. kwiaty. Może to być makatka na ścianę, torebka, albo kolczyki, które też robiłam. Mogą to być także kwietniki na kwiaty. Pamiętam z dzieciństwa pierwsze makramy, które robiła moja mama. Były kiedyś takie zasłonki, zamiast drzwi, które wykonywano z koralików, wstążek. Zakrywało się nimi także różne mankamenty w mieszkaniu. Mama je robiła z szarego jutowego sznurka, ozdobionego kolorowymi koralikami. Wieszała je zamiast drzwi. Mama dała mi wtedy starą książkę z różnymi wzorami makramy. Wypadały z niej kartki. Gdzieś ją wrzuciłam. Potem wyrzuciłam na śmietnik. Okazuje się, że teraz jest ona bardzo cenna. Wróciła moda na to, co było kiedyś. W antykwariacie można ją kupić za około 200 złotych.

— Żałuje pani tej decyzji?
— Tak i to bardzo, ale teraz w Internecie można znaleźć dużo informacji, filmików, tutoriali na ten temat. I chętnie z tego korzystam. Makrama to dosyć trudna sztuka. Najważniejsze jest to ile sznurka trzeba uciąć, bo jak utnie się go zbyt mało, to nie starczy na dokończenie pracy. Można go dosztukować, ale jest to widoczne i całość nie wygląda estetycznie. Są przeliczniki matematyczne, które pomagają określić ilość sznurka na wykonanie określonej makramy.

— Skąd wziął się pomysł na sztukę malowania nitką?
— To jest sztuka string art. Czytałam o niej w Internecie, widziałam obrazy i marzyłam, żeby takie obrazy wykonywać. Zaczęłam od skrzydeł anioła.

— Na czym ona polega?
— To sztuka odpowiedniego naciągania nitki na maleńkie gwoździki. Pierwszą taką pracę zrobiłam wiele lat temu. Jest mnóstwo sposobów takiego malowania. Nitką można zaznaczyć tylko kontury, można również wypełnić nią cały obraz, wszystkie przestrzenie. Pierwsze moje obrazy robione były techniką wypełniania całości. Chyba dlatego, że jest to metoda łatwiejsza. Używa się wówczas grafiki wektorowej stosowanej do tworzenia obrazów składających się z obiektów geometrycznych, takich jak linie, krzywe, figury i wielokąty. Wystarczy zapełnić je nitką i daje to określoną zabudowaną przestrzeń. Inną metodą jest wykonanie tylko samego konturu, np. jelonka, przypominającego dawne słynne makatki wieszane na ścianie.

— Skąd pomysł na portrety?
— Śledziłam strony internetowe i zobaczyłam takie właśnie portrety. I bardzo chciałam je tworzyć. Byłam nimi zafascynowana. Poczytałam w Internecie i metodą prób i błędów nauczyłam się tej techniki. Na początku nie wiedziałam jaką nitkę dobrać. Jedne były zbyt grube, inne zbyt cienkie. Nie ta wielkość podobrazia. Trochę to trwało, ale wreszcie nauczyłam się. Każdy kolejny portret bardziej mi się podoba i mam coraz większy apetyt na tego rodzaju sztukę. Łatwiej jest wykonać pojedyncze portrety niż podwójne, bo jest na nich więcej szczegółów.

— Jak wykonać taki portret?
— Przede wszystkim trzeba w odpowiedni sposób połączyć nitki, żeby zaznaczyć wszystkie elementy twarzy. Polega to na zacienianiu pewnych elementów.

— Od czego zaczyna pani pracę nad portretem?
— Od wybrania odpowiedniego zdjęcia, które musi być wyraźne, jasne, zrobione z bliska, potem wybieram podobrazie, które kupuję gotowe. Okrąg ramy muszę podzielić na równe części, żeby wiedzieć co ile milimetrów wbić gwoździki. Najczęściej jest to co 3 lub 4 milimetry. Wiem wówczas ile takich gwoździków muszę mieć. Wszystkie gwoździki muszą być równej wysokości. Jest ich np. 350 lub 400. To jest żmudna i czasochłonna praca. Mam także zdjęcie osoby, której wykonuję portret.


fot. Arch. prywatne

— I wtedy dopiero zaczyna się malowanie portretu?
— Tak. Potrzebna jest mi zwykła nitka jak do maszyny do szycia. Wybieram nitki cienkie. Im cieńsza jest nitka, tym łatwiej jest nią malować i wyeksponować wszystkie szczegóły. Jak nitka jest gruba, to wychodzi ciemny, czarny obraz. Cienką nitkę ledwo widać, co pozwala dobrze pokazać wszystkie elementy twarzy.

— Tak namalowany portret sprawia wrażenie, że pod spodem jest zdjęcie?
— To prawda, ale tam nie ma zdjęcia. Jest tylko pełne odwzorowanie zdjęcia. Żeby udowodnić ciekawskim, że pod spodem nie ma zdjęcia, to sprułam jeden obraz, została czysta rama.

— Jak osiąga się taki efekt?
— Nie chciałabym zdradzać wszystkich tajemnic techniki takiego malowania. Powiem tylko tyle, że polega ona na tym, aby w odpowiedni sposób przeciągać nitkę na wbitych gwoździkach. Dzięki temu na takim obrazie widać nawet rzęsy, brwi, gałki oczne, włosy, nawet drobne zmarszczki mimiczne. Osiąga się to dzięki odpowiedniemu skrzyżowaniu nitek. Ich odpowiednie nagromadzenie daje efekt przyciemnienia w odpowiednich miejscach. Tam, gdzie są np. włosy, to tych nitek jest bardzo dużo, a tam, gdzie mamy np. policzki, to musi być ich mniej. Nitki skupione są na ciemniejszych elementach twarzy, np. oczy, brwi, usta. U mężczyzn np. broda, wąsy. Taki obraz najlepiej oglądać z daleka, z różnych punktów, w różnym świetle, różnych porach dnia. Te obrazy po prostu żyją.
1073825

fot. Archiwum prywatne
— Ile czasu pracuje pani nad takim portretem?
— Nie liczyłam dokładnie czasu, ale samo wbijanie gwoździków to około 2,5 godziny. Teraz robię to szybciej, bo znalazłam takie urządzenie z magnesikiem, które trzyma gwoździk i pozwala go wbić równo. Później trzeba ponumerować te gwoździki. I zacząć prowadzić nitki. Tu pomaga matematyka. W portrecie bywa nawet 4000 połączeń nitek. Czasami wspomagam się programami komputerowymi, podobnie jak przy hafcie krzyżykowym.

— Wystarcza pani cierpliwości?
— Tak. Ta praca wręcz uspokaja mnie. Robienie tych połączeń to jest coś, co ja bardzo lubię. Tęsknię do tego. Oczywiście, nie zaniedbuję domowych obowiązków. Staram się je wykonać szybko i zasiąść do malowania. Czasami jest to późna pora. Ale mówię sobie: jeszcze trochę, jeszcze trochę i pójdę spać. I zastaje mnie północ. Jest we mnie taka ciekawość. Co kolejna nitka, to obraz się zmienia, nabiera kształtów.

— Od czego pani zaczyna malować portret?
— Od konturu twarzy, potem dopiero wypracowuję szczegóły. Ważne też jest dobranie odpowiedniego podobrazia, żeby nie było zbyt duże lub za małe. Na początku nie wychodziło mi, więc prułam, nitkę zwijałam na szpulkę i zaczynałam od nowa. Cały obraz wykonuje się jedną szpulką nici, bez jej ucinania.

— Denerwuje się pani czasami?
— Tak, ale cierpliwość zwycięża. Jak coś nie wychodzi, to zwijam nitkę i zaczynam od nowa. Bardzo lubię tę pracę. Jest to dla mnie taka odskocznia od codziennego życia. Ona mnie uspokaja. Przestaję myśleć o zmartwieniach, problemach. Po prostu odpoczywam. Ciągle się jeszcze uczę. Chciałabym się nauczyć techniki stosowania kolorowych nici, aby malować portrety w rzeczywistych kolorach. Wierzę, że się kiedyś tego nauczę. Jak już wspomniałam, technik malowania nitką jest bardzo dużo. Mam zamiar poznać je wszystkie.

Halina Rozalska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5